Ciacho, boho i Staracho... tak można by streścić dzisiejszy wpis. A teraz rozwinięcie:
Staracho - bo akcja ma miejsce w Starachowicach, w rodzinnym domu Izy. Część z was na pewno pamięta, jak opisywałam to polskie Santorini w cyklu zeszłorocznych letnich postów (tu, tu, tu i tu). Tym razem spędziliśmy tu z Adamem kilka ostatnich dni naszego intensywnego urlopu. Był to cudowny, wesoły, relaksujący czas. Nie mogło być inaczej, bo spędziliśmy go w towarzystwie Oli, Ani i Lu oraz ich rodzin.
Iza ma wielkie serducho i niebywałą cierpliwość do naszej bandy, bo
zaprosiła nas już po raz kolejny. Wszyscy przeżyli, panowie się
polubili, dzieciaki szalały jak zwykle, a my miałyśmy wreszcie czas na
to, co lubimy najbardziej (czyli hektolitry kawy, bujanie w hamakach, plażowanie,
robienie zdjęć i objadanie się pysznościami). Nie odmówiłyśmy sobie
również małego szaleństwa dekoratorskiego i korzystając z dobrej pogody
postanowiłyśmy urządzić kolację pod gruszą.