niedziela, 31 maja 2015

Drzwi nr 21

Strasznie chłodny i deszczowy ten tegoroczny maj. Na szczęście dzisiaj, w ostatnim dniu swojego panowania, przywitał mnie pięknym słońcem i śpiewem ptaków. Poczułam zbliżające się lato. A jak lato, to wakacje. A jak wakacje, to podróże. A jak podróże, to wspomnienia... I tak właśnie doszłam do tego, żeby wrzucić tu zdjęcie drzwi, które zrobiłam podczas naszego wyjazdu do pięknej, słonecznej Chorwacji. Może dzisiejsze drzwi nie są jakieś specjalnie wymyśle, czy urodziwe, ale za to są typowe dla zabytkowych, średniowiecznych, istryjskich miasteczek, tzn. stare i ukwiecone jak tylko się da. A ponieważ dzisiaj dosadzałam kolejne rośliny na swoim balkonie, to doskonale oddają mój kwiatowo-wakacyjny nastrój.

Buzet / Chorwacja


Więcej o cyklu przeczytacie tutaj.

Miłego dnia!
Marta

piątek, 29 maja 2015

Dobre, bo polskie - NIE/BO DESIGN

Dobre, po świetnie wymyślone. Dobre, bo funkcjonalnie zaprojektowane. Dobre, bo starannie wykonane. Dobre, bo nietypowe. Dobre, bo ładne... Mogłabym tak jeszcze długo, ale resztę dopowiecie sobie sami. 

Dziś chciałabym zapoznać Was z marką Nie/Bo Design stworzoną przez absolwentki wzornictwa przemysłowego krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych - Anię i Kasię. Dziewczyny zajmują się projektowaniem mebli i dodatków, a także tworzeniem identyfikacji wizualnej dla firm.  Moje serce podbiły dodatkami do domu skomponowanymi z filcowych (choć nie tylko) heksagonów. Tworzą z nich abażury do lamp, podkładki pod kubki i talerze, dywany, opaski na oczy, a nawet zagłówki łóżek. Ja jestem szczęśliwą posiadaczką mięciutkiej, szarej chmurki, która aktualnie pełni rolę dekoracyjnej podkładki, choć teoretycznie jest poduszką na krzesło ;) Pomysłowe jest to, że nie wszystkie ścianki heksagonów są ze sobą zszyte, co pozwala na dopasowanie się chmurki, do różnych kształtów siedzisk - sprytne!







I jeszcze kilka przykładów innych niebiańskich projektów:



Moim zdaniem projekty polskich twórców nie odstają od najlepszych światowych trendów. Warto je znać, promować i mieć. Dlatego możecie się spodziewać, że co jakiś czas, będę tu pisać o kolejnych, wartościowych polskich markach. 

A na koniec chciałam Wam podziękować za miłe komentarze pod poprzednim postem. Nie spodziewałam się, że taka maleńka spiżarnia wywoła tyle pozytywnych emocji :)

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 25 maja 2015

Domowa spiżarnia

Już kilka razy obiecywałam, że pokażę Wam wnętrze mojej spiżarni, ale jakoś zawsze wylatuje mi to z głowy. Przypomniałam sobie o tym wczoraj, gdy akurat szykowałam obiad i drzwiczki były otwarte. Ponieważ aparat mam zawsze pod ręką (zboczenie - nigdy nie wiadomo kiedy fajny kadr wpadnie w oko), to pstryknęłam  kilka fotek. Mam nadzieję, że zadowolą one różnych ciekawskich, którzy co jakiś czas dopraszają się uchylenia rąbka tajemnicy. Właściwie to jestem nieco zażenowana takim pokazywaniem wnętrza było nie było zwykłej szafki. No ale może ktoś chciałby sobie zbudować podobną i mu się to do czegoś przyda.


W jednym z postów o metamorfozie naszego mieszkania wspominałam, że kiedyś w tym miejscu było wejście do kuchni. Postanowiliśmy zabudować tę przestrzeń wyburzając pozostałość ściany i dobudowując inną z karton-gipsu kawałek dalej. Otwór dopasowaliśmy do najtańszych żaluzjowych drzwi z marketu budowlanego, które pobieliliśmy ługiem i zabezpieczyliśmy olejem. Wszystkie półeczki w środku to dzieło Adama. Są tak zrobione, że w razie czego można zmieniać ich wysokość. My robiliśmy to już ze 3 razy mimo, że staraliśmy się bardzo dokładnie przemyśleć co i gdzie będziemy przechowywać i jakie w związku z tym powinny być odległości między półkami. Jak się przyjrzycie, to zobaczycie, że półki różnią się także głębokością. Chodziło o to, żeby wszystko było dobrze widać i łatwo sięgać.




Jak widzicie bardzo dużo produktów przechowuję w słoikach. Dzięki temu udaje mi się uniknąć niespodzianek w postaci moli spożywczych, itp. W łubiankach trzymam torebki z przyprawami. Mam ich bardzo dużo więc odpuściłam sobie słoiczki - gdybym chciała przesypywać wszystkie przyprawy, na nic innego nie starczyłoby mi miejsca ;) Rzeczy, które nie mieszczą się w słojach, mieszkają w wiklinowych koszykach. To pomaga mi zachować porządek i uniknąć chaosu kolorowych opakowań. Widzicie też dwie skrzynki, które działają jak duże szuflady. W jednej trzymam puszki, a w drugiej warzywa. Największa półka jest przeznaczona na moje przetwory - w końcu to spiżarnia, a nie zwykła szafka ;) Na drzwiczkach mam jeszcze wieszaki na fartuch i ulubioną torbę na za kupy.

Już planujemy tu kolejne zmiany. Chcemy schować do spiżarni kuchenkę mikrofalową, z której właściwie prawie nie korzystamy. Obmyślamy też, gdzie by znaleźć inne miejsce na przechowywanie sprzętu z najwyższej półki, tak żeby zrobić na niej stojak na wino. To plany na razie jeszcze dość odległe, ale za to pewnie w najbliższym czasie zamontujemy w końcu oświetlenie (kabelki czekają od 4 lat, żeby coś do nich podłączyć). Planujemy zamontować pionowo taśmę z ledami, co pozwoli na doświetlenie wszystkich półek.


Lubię moją spiżarnię za to, że choć nie ma wielkich gabarytów, to jest bardzo pojemna. I zawsze, gdy wydaje mi się, że w domu nie ma już nic do jedzenia, wystarczy w niej trochę poszperać, żeby wyczarować dwudaniowy obiad z deserem dla 10 osób ;)

Miłego dnia!
Marta

niedziela, 24 maja 2015

Drzwi nr 20

W trakcie majówkowego urlopu postanowiliśmy wykorzystać fakt, że pierwszy raz od dawna jesteśmy na południowym wschodzie Polski i zwiedzaliśmy co się da. Jednym z punktów programu był Jarosław - niewielkie, senne miasteczko, w którym w sobotni wieczór na rynku spotkaliśmy tyle ludzi, że można by ich policzyć na palcach jednej ręki. Ciekawe gdzie się wszyscy podziali i czy zawsze jest tam tak pusto? 
No cóż, ludzi może i nie ma, ale za to jest sporo starych kamienic, a w nich ciekawe, stare drzwi. Większość wymaga liftingu, ale te z dzisiejszego zdjęcia są już po odnowie biologicznej ;) Fajnie, że komuś chciało się zainwestować w takie rzeźbione, drewniane skrzydła i nietypowe szybki. Dziś, w erze plastiku, coraz trudniej spotkać takie drzwi.

Jarosław / Polska


Więcej o cyklu przeczytacie tutaj.

Miłego dnia!
Marta

piątek, 22 maja 2015

Czujesz miętę? A pijesz?

Gdy byłyśmy z dziewczynami w Krakowie na Apetycznym weekendzie, troszkę nieoczekiwanie znalazłyśmy się na chwilę w nowo otwartej, pierwszej w mieście pijalni ziółek Ma Llow. I super, że się tam znalazłyśmy, bo wydaje się, że lokal na Kazimierzu (a dokładnie przy ul. Józefa 3) to miejsce z ogromnym potencjałem. 

Naszą uwagę w pierwszej kolejności przykuło oczywiście niezbyt duże, ale świetnie urządzone wnętrze. Trochę loftowy klimat wykreowany przez ceglaste fragmenty ścian, metalowe hockery, i stoliki z drewnianymi blatami na metalowych nogach został fajnie przełamany proste miękkie fotele i szare regały. Do tego wielkie lustro, zioła suszące się w pęczkach na kratce zawieszonej pod sufitem, stylowa lampa vintage i mnóstwo świec, które świetnie ocieplają wnętrze. Bardzo lubię takie łączenie stylów. Szkoda, że ten lokal nie jest w moim mieście, bo na pewno odwiedzałabym go od czasu do czasu tylko po to, żeby posiedzieć w takim fajnie urządzonym miejscu.




 Ale główną zaletą lokalu są podawane napoje i desery. Nie uda wam się tu kupić alkoholu, ale za to do wyboru macie ogromne bogactwo ziół. Po wysłuchaniu naszych preferencji smakowych właścicielka, pani Magda, zachęciła nas do spróbowania naparu z czystka. Nigdy wcześniej go nie piłam, ale powiem wam tak na marginesie, że bardzo mi smakował. Pani Magda umie też doradzić odpowiednie zioła na różne dolegliwości więc warto tu czasem wpaść na ploteczki połączone z ziółkową terapią ;) W Ma Llow można też napić się dobrej kawy i herbaty no i co najważniejsze dla łasuchów - są też desery. I to nie byle jakie. Ciasta wyglądały obłędnie i kusiły nas strasznie, zwłaszcza, że jak się okazało mają nietypowe, zdrowe składniki, np. szpinak! W końcu nie znalazłyśmy czasu na łakomstwo, ale pomysł na ciasto ze szpinakiem które wygląda i smakuje jak torcik czekoladowy strasznie mnie zaintrygował. Musze zgłębić temat i sama kiedyś takie upiec.


Jak będziecie w okolicy, to zajrzyjcie. Ja pewnie wrócę tam przy kolejnej wizycie w Krakowie, ale tym razem nie odmówię sobie ciekawego deseru.

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 18 maja 2015

Drzwi nr 19

Ostatnio zdecydowanie żyję w ciągłym niedoczasie. Weekend minął, a wpisu z drzwiami brak. Trochę wstyd, ale nadrabiam. Podobno lepiej późno niż wcale. 

Lubicie zwiedzać różne zamki i pałace? Ja zawsze, gdy jestem w takich miejscach, myślę sobie jak wspaniale musiało się żyć w tamtych czasach. Oczywiście jeśli się było właścicielami, a nie służbą ;) Wyobrażam sobie te bogato zdobione suknie, przyjęcia we wspaniałych salach balowych, przejażdżki powozami zaprzężonymi w co najmniej 4 konie, eleganckich dżentelmenów krążących stadami i damy dworu dotrzymujące towarzystwa. A potem uświadamiam sobie, że suknie były niewygodne, damy dworu to upierdliwe plotkary, od których nie sposób się uwolnić, w powozie strasznie rzucało, a spocone konie pachną zwykle tak sobie. Na dodatek główne zajęcie kobiety w ciągu dnia to wyszywanie ornatów, umilanie towarzystwu czasu śpiewami lub grą na instrumentach, itp. Hmm... to chyba jednak nie dla mnie. No ale pozwiedzać zawsze można. Zwłaszcza jeśli jakimś cudem zamki przetrwały różne zawieruchy bitewne, wojenne, okupacyjne, itp. Kiedyś to się dopiero przykładali do dekoracji wnętrz!

Drzwi, które Wam dziś pokazuję pochodzą właśnie z jednego z takich zamków. Niestety nie mają 350 lat, bo przez pożary nie zachowały się te oryginalne, ale i tak wydają mi się ładne i warte pokazania.

Zamek Leszczyńskich / Baranowo Sandomierskie / Polska


Miłego dnia!
Marta

sobota, 16 maja 2015

Majówka w Bieszczadach

Przepraszam za tę blogową ciszę. To był dla mnie bardzo ciężki tydzień. Wychodziłam do pracy rano, wracałam w nocy i nie miałam już czasu ani siły na blogowanie. Niemal zdążyłam już zapomnieć, że w zeszły weekend wróciliśmy z wyjazdu w Bieszczady. Dziś wreszcie udało mi się zgrać zdjęcia z aparatu i postanowiłam czym prędzej podzielić się z Wami wrażeniami.

Jak było? Super! Teraz jest czas, gdy Bieszczadzka przyroda budzi się do życia. Chociaż wszędzie w Polsce było już bardzo zielono, to w górach wiosna dopiero się rozkręcała. W trakcie naszego pobytu las się zazielenił, pojawiły się listki na drzewach i kwiaty na łąkach. Ptaki śpiewały jak oszalałe, a nocą wilki wyły przy pełni księżyca. Serio ;) Dla mnie ogromnym plusem było to, że wciąż jeszcze na szlakach było bardzo mało ludzi. Zdarzyło nam się iść przez kilka godzin i nikogo nie spotkać. Pogoda była kapryśna, ale i tak udało nam się wędrować po połoninach, zdobyć kilka szczytów, popływać żaglówką na Solinie, pooglądać liczne zabytkowe cerkwie oraz łemkowskie i bojkowskie chaty, zwiedzić Sanok, a w drodze powrotnej również Przemyśl, Jarosław i kilka zamków. 
Nie da się tego opowiedzieć w jednym wpisie, dlatego dziś zapraszam Was na górską wędrówkę. Moje zdjęcia nie oddają niestety wrażenia jakie robią zapierające dech widoki i przestrzeń dająca poczucie prawdziwej wolności, ale mam nadzieję, że choć troszkę pokażą z jaką piękną, dziką przyrodą obcowaliśmy.















Jeśli będziecie mieli chęć spędzić czas z dala od tłumów ludzi i straganów z chińszczyzną, to Bieszczady są doskonałym pomysłem na urlop. Można tu łazić po niezbyt wymagających górach, jeździć na rowerze, jeździć konno, zajadać się świeżymi pstrągami i kozimi serami, a nawet obserwować gwiazdy (jest tu rezerwat ciemnego nieba i widać je jak nigdzie indziej w Polsce!). 
To co? Kto się wybiera?

Miłego dnia!
Marta

sobota, 9 maja 2015

Drzwi nr 18

Przyjrzyjcie się dokładnie temu zdjęciu. Chyba nic na nim nie jest proste. I to jest właśnie urocze :) Podoba mi się, że przy odnawianiu kamienicy ktoś postanowił zostawić widoczne kamienne podpory łuku. Podoba mi się wytarty próg - dowód kilku stuleci użytkowania. Podoba mi się zupełnie niesymetryczny łuk i kształt, w jaki układają się deski na skrzydłach. 
Zawsze, gdy tędy spaceruję, zaglądam przez liczne szpary, żeby podejrzeć co kryje się za wrotami. A tam już od dawna tylko gruzowisko. Ciemno, kurz i nic się nie dzieje :( Ale potencjał jest i wierzę, że kiedyś przez te drzwi będzie się wchodzić do równie interesującego wnętrza.

Kraków / Polska


Więcej o cyklu przeczytacie tutaj.

Miłego dnia!
Marta

wtorek, 5 maja 2015

Kraków na bis, czyli Apetyczny Weekend

Ktoś mógłby pomyśleć, że wyjazd do Krakowa dwa weekendy pod rząd to lekka przesada, ale nie ja. Kiedy napisała do mnie Ola i zaproponowała wspólny wypad z kilkoma innymi blogerkami, nie zastanawiałam się ani chwili. Piękne miasto, wiosenna pogoda, a przede wszystkim wesołe, pełne pasji dziewczyny, z którymi nigdy nie brakuje mi tematów do rozmów - nie mogłam (i nie chciałam) odmówić. I tak oto zjechałyśmy się z różnych stron kraju:
Ola - autorka bloga Apetyczne Wnętrze
Ludmiła - autorka bloga Enjoy your home
Jagoda - autorka bloga Loving it
Ania - autorka bloga Scraperka blog
Ola - autorka bloga Fotobloo(g)
Jagoda - autorka bloga Świat jagodowy
 i ja. 



Nasz Apetyczny Weekend obfitował w piękne wnętrza, pyszne smakołyki i spotkania z twórczymi ludźmi. Pierwsze z nich odbyłyśmy zaraz po przyjeździe w niezwykłym Concept Store Marka, który oferuje jedynie produkty polskich projektantów. Oj, było na co popatrzeć! A jeszcze fajniej, że było z kim pogadać, ponieważ Magda, niezwykle sympatyczna właścicielka Marki zorganizowała dla nas spotkanie z grupą młodych projektantów. Myślę, że ta rozmowa była ciekawa dla obu stron. Dla mnie było bardzo cenne, że zarówno twórcy, jak i samozwańczy promotorzy dobrego polskiego designu (czyli my) mogą porozmawiać o tym, co ich inspiruje. Fajnie posłuchać jak ludzie opowiadają o realizacji swoich marzeń. Trzymam za nich wszystkich mocno kciuki i mam nadzieję, że nadejdzie kiedyś taki dzień, że więcej produktów będą sprzedawać w Polsce niż za granicą. Ponieważ ten temat zasługuje na oddzielny post, to nie będę się teraz mocno rozpisywać. Obiecuję, że do tego wrócę, napiszę więcej i przede wszystkim pokażę więcej zdjęć ich świetnych projektów.


Po spotkaniu okazało się, że Magda miała dla nas w zanadrzu jeszcze jedną niespodziankę i zabrała nas na wystawę ceramiki Marka Cecuły, który projektuje m.in. dla marki Ćmielów. Część projektów już wcześniej widziałam, ale niektóre były dla mnie zupełnie nowe. Spodobała mi się zwłaszcza minimalistyczna, biała seria naczyń o ciekawych kształtach. Ale powiem wam, że nie było łatwo skupić się na ceramice, ponieważ wnętrze, w którym była wystawa, było tak niesamowite i tak bardzo w moim ukochanym stylu, że nie mogłam się zdecydować na co mam patrzeć: niesamowite lampy, szare ściany, szerokie framugi ze starego drewna - bosko!



A skoro o wnętrzach mowa, to wisienką na torcie naszego apetycznego weekendu na pewno było miejsce, w którym mieszkałyśmy przez te dwa dni. Boom apartments, to pięknie odnowione i urządzone apartamenty w starej kamienicy niedaleko rynku. Każdy pokój to samowystarczalne studio z aneksem kuchennym i łazienką. Wszystkie urządzone w prostym, jasnym, nowoczesnym stylu. Niby podobne, ale każdy jedyny w swoim rodzaju. A wszystko przez malowidła zdobiące ściany wykonane przez znanych artystów street art. Dla mnie bomba! Pokoje bardzo mi się podobają. Wysokie pomieszczenia, biel, dbałość o detale, konsekwencja w stosowaniu akcentów kolorystycznych, a do tego pieczołowicie odnowione drewniane drzwi i wszechobecne piękne książki i albumy - super! Na pewno kiedyś tu jeszcze wrócę. Gdybyście szukali noclegu w Krakowie, to zdecydowanie polecam to miejsce.





Ponieważ wypad do Krakowa mijał nam pod hasłem Apetycznego Weekendu, to nie mogło zabraknąć smakołyków. Na początek Ola zabrała nas do żydowskiej restauracji Hamsa znajdującej się na Kazimierzu. Delektowałyśmy się tam różnego rodzaju hummusami i pastami, ale przede wszystkim podziwiałyśmy wystrój zaprojektowany przez Sylwię i tkaniny z których zrobione są lampy w lokalu, a które samodzielnie wykonała siostra Sylwii - Dorota. Najfajniejsze było to, że w Hamsie czekały na nas właśnie Sylwia z Dorotą. Bardzo się cieszę, że mogłam poznać dziewczyny osobiście, bo już od pewnego czasu śledzę ich projekty i twórcze pasje, które realizują w ramach pracowni Projekt-i oraz Taftyli. Styl i gust dziewczyn bardzo mi odpowiada i niezmiennie wzdycham do ich projektów.
Ale to nie jedyne pyszne niespodzianki jakie Ola dla nas przygotowała. Dzięki warsztatom w Krakowskiej Manufakturze Czekolady miałam okazję pierwszy raz w życiu własnoręcznie przygotować czekoladowe pralinki. Zabawy i objadania się czekoladą było co niemiara. Myślę, że bawiłyśmy się lepiej niż niejedna grupa dzieciaków ;) Czekolada zresztą towarzyszyła nam przez cały wyjazd, bo jak wiadomo Kochamy łakocie ;)


Ciężko streścić dwa dni pełne wrażeń w jednym poście (który i tak wyszedł mi przydługi), dlatego starałyśmy się relacjonować wszystko na bieżąco na instagramie. Towarzyszył nam w tym również niezawodny Instadruk więc i namacalne pamiątki będą :)

Jeśli zastanawiacie się, czy takie spotkania mają sens, to moim zdaniem TAK. Wspaniale, że żyjemy w takich czasach, kiedy możemy łatwo nawiązywać znajomości z ludźmi mieszkającymi daleko od nas, ale jeszcze wspanialej jest, kiedy możemy się z nimi spotkać i porozmawiać twarzą w twarz. Nawet krótkie spotkanie w realu jest w stanie zastąpić setki maili i komentarzy. Sami sprawdźcie :)

Dziewczyny, dziękuję Wam za ten bardzo mile spędzony wspólnie czas!


Miłego dnia!
Marta

sobota, 2 maja 2015

Drzwi nr 17

Ten kolor! To on przyciągnął mój wzrok. A potem genialne, kute, ażurowe uchwyty. I jeszcze ozdobny, kamienny portal ciekawie kontrastujący z prostym kształtem skrzydeł. Ciekawy miks różnych elementów dał moim zdaniem piękny efekt. Żeby zobaczyć te drzwi nie trzeba jechać na drugi koniec świata. Wystarczy do Wrocławia. A może ktoś z Was odnalazł to miejsce przy okazji majówki?

Wrocław / Polska


Więcej o cyklu przeczytacie tutaj.

Miłego dnia!
Marta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...