Od kilku dni nasze duże biurko spełnia zupełnie nie biurową funkcję. Nie to, żeby na co dzień praca przy nim aż furczała, ale tym razem to coś z zupełnie innej beczki. O co chodzi? Ano o to, że postanowiłam nieco ogołocić ziołowe krzaczki i ulokowałam na nim aromatyczną suszarnię.
Na dużych półmiskach wyleguje się mięta, tymianek, oregano, bazylia i lawenda. Rozmaryn póki co nie wpadł mi pod nożyczki, bo mam jeszcze suszone zapasy. Ziółka po ususzeniu wylądują w słoikach i posłużą do przyprawiania potraw w zimie. Wolę wtedy używać własnych suszonych ziół, niż kupować świeże w marketach. Niestety są one pryskane hektolitrami grzybobójczej chemii i na pewno nie są zdrowym dodatkiem do jedzenia :(
Właśnie, qrczę, nie suszę, a powinnam :(
OdpowiedzUsuńAle czasem kupuję suszone takie od kogoś, a nie ze sklepiszcza.
Ziołowo dziś u nas :)
ale się dziś zgrałyśmy ;)
UsuńNie suszę, ale mam doniczki z ziołami. Mam nadzieję, że przetrwają do kolejnej wiosny :)
OdpowiedzUsuńja też mam nadzieję, że choć część mi przetrwa, ale niestety niektóre zamiast w listki, poszły w kwiatki i postanowiłam to trochę ukrócić ;)
UsuńTroszkę suszę, ale głównie mrożę:D
OdpowiedzUsuńChociaż nie wiem czy tak wolno;)
mrożone chyba są jeszcze lepsze niż suszone :) Gdybym miała większy zamrażalnik, to na pewno bym mroziła. A tak mieści się tylko natka pietruszki i koperek.
UsuńSuszę i mrożę, właśnie przypomniałaś mi, że pora znowu udać się do ogrodu i zerwać kolejną porcję do suszenia. :) Oczywiście nie dzisiaj, a jutro, jeśli nie będzie padać.
OdpowiedzUsuńJak tu nastrojowo u Ciebie..lawendowo:)kolorowo, ładnie wszędzie:)
OdpowiedzUsuń