niedziela, 30 listopada 2014

Słów kilka o TRŁ i zadatkach na włamywacza ;)

W tym roku w grudniu wszelkiego rodzaju jarmarki, targi i inne imprezy w tym stylu mnożą się jak króliki. Połowę odpuszczam, bo przecież nie da się wszystkiego zobaczyć, ale tradycyjnie już odwiedziłam Targi Rzeczy Ładnych, na których promowany jest polski design i rękodzieło. Tym razem targi zagościły w nowej miejscówce. Teoretycznie było bardzo ekskluzif, ale praktycznie było strasznie tłoczno, głośno, no i światło tragiczne (dlatego zrobiłam tylko kilka zdjęć). 

Ale od początku. Chyba nie byłabym sobą, gdybym nie wykręciła jakiegoś numeru. Gdy przyszłam, zobaczyłam wieeeeelką kolejkę do wind, którymi wjeżdżało się na targi. Myślę sobie: "Świetnie, minimum pół godziny czekania, a ja jestem już 10 min. spóźniona na spotkanie blogerów. Nie ma głupich, nie czekam". No i postanowiłam jakoś inaczej dostać się na 2 piętro, na które jedyna droga (teoretycznie) prowadziła przez owe windy. Dostrzegłam, że z niepozornych drzwi pomiędzy dwoma sklepami centrum handlowego wylazł facet. No skoro wylazł, to znaczy, że te drzwi muszą gdzieś prowadzić, ale pewnie trzeba mieć jakaś kartę, bo na pewno są zabezpieczone. Otóż - nie były. I tym sposobem znalazłam się w wąskim, krętym korytarzyku prowadzącym na jakąś niewykończoną jeszcze klatkę schodową. Są schody, jest git. Wlazłam na górę, pokręciłam się po jakimś labiryncie i wyszłam prosto na pana ochroniarza pilnującego wejścia na targi ;) Pan był chyba przekonany, że skoro tu jestem to znaczy, że mogę. Zwłaszcza, że jak się później okazało, ominęłam kasę, która znajdowała się na dole przy wejściu do wind, o czym nie miałam pojęcia. Tak więc nielegalnie (ale tylko trochę, bo blogerzy mieli darmowe wejście) znalazłam się w końcu na miejscu.

Wystawców było jak zawsze dużo. Większość niestety ciągle tych samych. I choć bardzo miło jest spotkać starych znajomych i porozmawiać o nowych projektach, to jednak odczuwałam niedosyt nowości. Trochę mnie to rozczarowało. Postanowiłam, że skupię się w tym poście na stoiskach, które chyba pierwszy raz były na TRŁ.

Od razu na początku zachwyciły mnie nietypowe nóżki meblowe od DAJ MI NOGĘ. Taki szary fotel uszak z pasiastymi nóżkami idealnie pasowałby do mojego salonu. Kto wie, może kiedyś?



Kolejny wspaniały projekt to zagłówki modułowe od MADE FOR BED. Pisałam o nich już kiedyś tutaj. Koniecznie zajrzyjcie na ich stronę. Znajdziecie tam galerię fantastycznych inspiracji.



Wpadło mi w oko również stoisko SZTUKA MEBLA z pięknie odrestaurowanymi fotelami. Mam fotel art deco, który czeka na odnowienie więc ich prace były dla mnie dobrą inspiracją.


Jak wiecie mam słabość do drewna, dlatego trochę czasu spędziłam na rozmowie z chłopakami z ROBIMY STOŁY. Mają w swojej ofercie piękne meble z wypalanego drewna, a także takie, w których miejsca po sękach są wypełniane aluminium. Świetnie to wygląda. A na zdjęciu widać, że nie tylko stoły mają w swojej ofercie ;)


I na koniec DEKOEKO, które prezentowało dużo dekoracji i dodatków do wnętrz. Zachwyciły mnie jak zawsze drewniane domki i stoliki z pieńków.


Już wkrótce w Warszawie kolejne wydarzenie tego typu, czyli WZORY. Na pewno będę i może coś w końcu kupię, bo tym razem nie umiałam się na nic zdecydować.

P.S. Zgadnijcie którędy wyszłam z tagów, gdy zobaczyłam tłok przy windzie, żeby zjechać na dół ;)

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 27 listopada 2014

Made by nature

Chciałabym Wam pokazać piękne zdjęcia ale...  Jestem kobietą pracującą, która rano śpi najdłużej jak się da, a potem leci spóźniona do roboty. Jak z niej wracam, to jest już czarna noc, co pod koniec listopada jest normą (gorzej, że w sierpniu też mi się to zdarzało). Efekt jest taki, że jasne godziny spędzam na zbawianiu świata i warunków do zrobienia zdjęć po prostu brak. Niestety przez najbliższe miesiące tak już będzie, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi mój brak zdolności fotograficznych i nie będziecie uciekać z krzykiem od komputera za każdym razem, gdy zamieszczę nowy wpis.



Na razie skutecznie bojkotuję temat wszędobylskich świąt. Od kilku lat mam założenie, że zimowe i bożonarodzeniowe dekoracje pojawiają się u mnie dopiero od grudnia. Jedynym wyjątkiem jest świecznik adwentowy, który przyda się już wkrótce. Staram się, żeby co roku świecznik wyglądał inaczej. Tym razem do zrobienia dekoracji wykorzystałam orzechy, wielkie szyszki przywiezione z Chorwacji i małe muchomorki. Coś mi się zdaje, że w tym roku przeproszę się trochę z czerwienią, za którą nie przepadam i zazwyczaj unikam jej w domu. Zdaję sobie sprawę, że większość z Was pewnie nie wyobraża sobie świąt bez czerwonych dekoracji, ale u mnie doskonale zastępują je białe i srebrne dodatki. No ale w tym roku postanowiłam wprowadzić odrobinę czerwieni, czego dowodem są muchomorki.




Jesienią i zimą dużo jest u mnie naturalnych dekoracji w brązach i szarościach: gałęzie, kamienie, szyszki, itd. Do tego białe dekoracje świąteczne i zielona choinka. Takie zestawienie barw kojarzy mi się z zimowym lasem przykrytym grubą warstwą śniegu ;)

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 20 listopada 2014

Po jasnej stronie mocy

Podobno w ostatnich dniach gdzieś w Polsce widywano słońce. Niestety w Warszawie od dawna tylko chmury i chmury :( Ciemno, ponuro, nieprzyjemnie - aż się prosi, żeby jakoś rozświetlić mieszkanie. Postanowiłam, że czas pożegnać się z fioletowymi lampkami w naszym kącie biurowym, a ściślej rzecz ujmując, pożegnać się z fioletem. Lampki zostały, ale zrobiłam im nowe ubranka. Wykorzystałam do tego zwykłe, białe foremki do muffinów. Przygotowanie klosików nie było trudne, a dzięki nim w kącie zrobiło się trochę jaśniej. 
Jak łatwo się domyślić uruchomiło to lawinę zmian w tej części pokoju. Totalnie przearanżowałam wygląd ściany. Zawisły na niej na razie druciane domki i nowy plakat, który chyba lepiej wyglądałby w czarnej ramce. Ale jeszcze czekam ze zmianą, bo chodzi mi po głowie, żeby przemalować ten fragment pokoju na jasno szary kolor (i może wtedy biała ramka będzie pasowała). Na pewno ściana w szarości lepiej by wyglądała, ale z drugiej strony rury będą wtedy jeszcze bardziej wyeksponowane. Ponieważ na razie nie planuję robót remontowych związanych z ich zabudowywaniem, waham się: malować, czy nie malować?




Pozmieniało się też na samym biurku. Kolorowe pudełka zamieszkały na regale, a pisoły i różne inne biurowe sprzęty wylądowały w skrzyneczkach po winie. Teraz jeszcze brakuje mi tylko szafki, którą mogłabym ustawić pod blatem. Chciałabym, żeby miała dwie lub trzy szuflady i część z drzwiczkami. W szufladach muszą się zmieścić niezliczone kabelki, dyski i inne tego typu "przydasie" Adama, które z niewiadomych powodów ciągle się mnożą. Byłoby też nieźle, gdyby do części z drzwiczkami dało się schować drukarkę. No i szafka musi być takiej wysokości, żeby dało się nią zastąpić z jednej strony nogi blatu. I wiecie co? Oczywiście takiej szafki jeszcze nie wyprodukowano - jak zwykle ;) Szukam od dwóch lat i przestałam wierzyć, że kiedyś nieoczekiwanie wpadnie mi w ręce ta wymarzona. Czas chyba uderzyć do jakiegoś stolarza.




Nasze domowe biuro wygląda coraz bardziej tak jak lubię, czyli biel, czerń i naturalne drewno. Lampki, po przejściu na jasną stronę mocy, całkiem nieźle się wkomponowały. Jeśli chcielibyście sobie przypomnieć jak to miejsce wyglądało wcześniej i jaki fiolet miałam na myśli, to zapraszam do wehikułu czasu. Wystarczy kliknąć tutaj i tutaj.

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 13 listopada 2014

Motto na dziś

Jesteśmy na etapie szukania nowej kanapy. W ciągu kilku ostatnich dni widziałam OGROMNĄ ilość wstrętnych, paskudnych, obrzydliwych mebli. To naprawdę straszne, bo skoro ktoś ten syf sprzedaje (często za niemałe pieniądze), to znaczy, że ludzie to kupują, ustawiają w swoich domach i codziennie na to patrzą. Przykre, ale niestety druga część poniższego zdania jest bardzo prawdziwa :(((


Miłego dnia!
Marta

sobota, 8 listopada 2014

Zdrowy dystans i elementy wywrotowe

Lubię starocie, przedmioty z duszą, uratowane, odnowione, piękne choć często niedoskonałe. Mam tego w domu trochę: maszyna singer, dwie przedwojenne szafy, rzeźbiona rama, kufel do piwa, kilkudziesięcioletnie, drewniane skrzynki, stare walizki i gąsiory, itd. Największe nagromadzenie staroci na metr kwadratowy występuje w naszej toalecie. Zadomowił się tu ręczny magiel, tara, liczydło i kryształowe lustro. I o ile w pozostałych pomieszczeniach starocie skutecznie zostały zrównoważone bardziej nowoczesnymi elementami wystroju, o tyle w wc było jak dla mnie zbyt muzealnie i rustykalnie. Konieczne było przełamanie konwencji i wprowadzenie jakiegoś wywrotowego, nieoczywistego elementu.
I tu z pomocą przyszedł plakat Sabiny Samulskiej, który już dawno temu wpadł mi w oko. Jakiś czas zastanawiałam się gdzie go powiesić, aż w końcu dziś, pod wpływem impulsu, przykleiłam go w toalecie. Genialny tekst w tym pomieszczeniu brzmi jeszcze zabawniej ;) Jestem bardzo zadowolona z efektu i niecierpliwie czekam, aż zobaczę miny moich gości. Czuję, że będą bezcenne :)))





Może ktoś stwierdzi, że to nie wypada, że słownictwo niekulturalne, że coś tam, coś tam.  A ja uważam, że trzeba mieć zdrowy dystans i poczucie humoru. Zwłaszcza jak się w kółko dopieszcza swój dom i pokazuje go wszem i wobec. Bo tak naprawdę snu z powiek nie spędza mi kolor ścian i dobór dodatków. W życiu są wiele ważniejsze sprawy niż polowanie na dobry design.

P.S. Choć pomieszczenie wygląda na beżowe, to tak naprawdę jest białe.

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 3 listopada 2014

Istryjskie wybrzeże, czyli kolory, skutery i o sole mio

No i mamy listopad. Na szczęście na razie pogoda nas rozpieszcza - oby jak najdłużej. Ale jak sobie przypomnę, że miesiąc temu byłam w ciepłej i słonecznej Chorwacji, to myślę sobie: "lato wróć!"
Obiecałam Wam niedawno, że pokażę nadmorskie miasteczka Istrii. Wybrałam dwa: Poreć i Rovinj. Byliśmy jeszcze przejazdem w kilku mniejszych miejscowościach oraz spędziliśmy dzień w największym mieście regionu - Puli, ale prawdę powiedziawszy Rovinj tak nas zachwyciło, że trudno było mu potem dorównać.

Najpierw odwiedziliśmy Poreć. Miasteczko słynie z bardzo starych, bizantyjskich mozaik. Muszę przyznać, że wyglądają one imponująco. Mnie Poreć będzie się jeszcze kojarzył z wszechobecną, wenecką architekturą. W sumie nic dziwnego, bo przez dużą część swojej historii  miasto należało do Wenecjan, ale wrażenie jest tym intensywniejsze, że domy wyglądają zupełnie inaczej niż te, które widzieliśmy w miasteczkach na wzgórzach. No dobra, okiennice są też tutaj, ale kształty i zdobienia okien są zupełnie inne.  Zrobiliśmy sobie w Poreću piknik na brzegu morza. Miło jest jeść, oglądając delikatne fale, żaglówki i promienie słońca odbijające się w wodzie. Takie mieliśmy widoczki:






Jako miejsce noclegowe na Istrii wybraliśmy Rovinj i to był strzał w dziesiątkę! Zakochaliśmy się w tym mieście. Stara część Rovinj jest zbudowana na dużym cyplu (kiedyś była to wyspa). Z jednej strony cypla jest marina, w której można podziwiać piękne stare żaglówki i nowoczesne jachty. Z drugiej strony jest port rybacki. Wieczorem obserwowaliśmy kutry wypływające w morze, a rano asystowaliśmy przy rozładunku skrzynek pełnych różnych ryb. Jak łatwo się domyślić, część z nich od razu lądowała w pobliskich restauracjach. Miasteczko jest czyste, zadbane i bardzo barwne. Wydaje się wprost stworzone do romantycznych wieczornych spacerów. Domy i okiennice pomalowano na optymistyczne kolory, a numery budynków wypisano na ceramicznych kafelkach. W wąskich uliczkach dużo jest knajpek, sklepików z lokalnymi specjałami i z biżuterią. A nad głowami jakby nigdy nic dynda sobie pranie :) Jedyne na co musieliśmy uważać, to żeby jakiś szalony lokales nie rozjechał nas skuterem w którejś z wąziutkich, stromych ulic.
Ciekawostką jest, że 1/3 mieszkańców Rovinj to Włosi. Nazwy miejscowości w tej okolicy są pisane w dwóch językach, wszędzie słychać rozmowy prowadzone po włosku, a w restauracjach króluje pizza i makarony. I nawet złapanie chorwackiej stacji radiowej graniczy z cudem ;)










Według mnie Rovinj jest jednym z punktów obowiązkowych do zobaczenia w Chorwacji. Nie tylko starówka, ale całe miasto jest naprawdę urocze. A jak Wam się poszczęści, to możecie zobaczyć dodatkowe atrakcje, jak żaglowiec z powyższego zdjęcia.  Nam poszczęściło się podwójnie, bo spotkaliśmy go jeszcze raz, prawie dwa tygodnie później, w zupełnie innej części Chorwacji. Ale o tym napisze innym razem.

Miłego dnia!
Marta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...