poniedziałek, 30 września 2013

Leniwy poniedziałek - to chyba oksymoron ;)

Dziś mój ostatni "leniwie" mijający poniedziałek. Od jutra wracam do pracy. Trzymajcie kciuki, żebym się  odnalazła w nowym miejscu i żeby nie zorientowali się zbyt szybko, że wariatkę  zatrudnili ;)
A tymczasem, wylegując się na kanapie i objadając kokosankami, zauważyłam, że mają one kształt bardzo podobny do mojego nowego wazonu. Ciekawe, czy jego projektanta zainspirowały te ciasteczka?




Ale nie myślcie sobie, że się nudzę i obijam. Ciężko pracuję nad prezentacją zdjęć z okazji 60 rocznicy ślubu moich dziadków. Imprezka już w najbliższą niedzielę, a ja ciągle trochę w lesie jestem. Skanuję, obrabiam, dobieram cytaty i muzykę - końca nie widać. Może macie jakieś fajne pomysły lub rady, które mogłabym przy tej okazji wykorzystać?

Miłego dnia!
Marta

środa, 25 września 2013

Dary, dary lasu

Obiecałam na fejsie, że dziś będzie nowy post o jesiennych dekoracjach. Ledwo ledwo, ale zdążyłam :)
W końcu skoro (z przygodami, ale jednak) przytachałam do domu pół lasu, to nie dlatego, że mam horror vacui związany z moim balkonem ;) 


 Wielki kosz, który przechowuję od dekady wreszcie na coś się przydał. Załadowałam do niego część zbiorów i tylko nie mogłam się tylko zdecydować, gdzie go ustawić. W końcu ze względu na swoje gabaryty wylądował na stoliku przy kanapie, a dotychczasowa dekoracja wzbogacona o wielką hubę i trzy garście żołędzi wywędrowała na biurko.




Pamiętacie księciunia-żabę z ostatniego posta? Spotkałam go na wrzosowisku. Nie mogłam się powstrzymać i nazbierałam ogromny bukiet wrzosów. Bukiet okazał się bardzo elastyczny i zmieścił się do plecaka razem z brzozowymi badylami, itd. Oczywiście w domu okazało się, że nie mam odpowiednio szerokiego wazonu, ani dzbanka więc ostatecznie wylądował w donicy. Myślałam, że może uplotę z niego jakiś ładny wianek, ale mój wewnętrzny leń tak głośno i żarliwie protestował, że postanowiłam z nim nie walczyć i ostatecznie nie kiwnęłam palcem, aby ten pomysł zrealizować. 





Kasztany zebrałam dzisiaj pod blokiem. Szłam obwieszona siatami z zakupami jak osioł w jakimś egzotycznym kraju, ale jak zobaczyłam ile ich leży, to nie mogłam się powstrzymać. W takich momentach zachowuję się jak bym miała 3 lata. Czy to gdzieś leczą?


Rower nadal czeka na reanimację więc nie wiem, czy przed weekendem uda mi się powtórzyć wycieczkę, ale jedno wiem na pewno. Żadnych więcej jesiennych dekoracji w domu - oficjalnie ogłaszam brak miejsca ;)

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 23 września 2013

Im dalej w las...

Pogoda ostatnio nie rozpieszcza więc jak dziś rano zobaczyłam nieśmiało wyglądające zza wielkich chmur słońce, nie zastanawiałam się długo. Postanowiłam wykorzystać jeden z moich ostatnich wolnych dni, wsiąść na rower i pojechać do lasu, doładować akumulatory. Oczywiście zanim się odpowiednio ubrałam, spakowałam plecak, aparat i wyruszyłam w drogę, po słońcu wszelki ślad zaginął :( 


Do lasu nie mam daleko, ale po drodze zatrzymały mnie różne ważne sprawy, jak np. zbieranie i objadanie się dzikimi jeżynami. Oddawałam się również marzeniom, oglądając nowo budowane pod lasem wypasione wille. A gdy w końcu wjechałam na rowerowy szlak, przywitały mnie ogromne kałuże. Wtedy dopiero przypomniało mi się, że całą noc padał deszcz, a ja obuwie raczej sportowe, a nie kaloszowe włożyłam. Na szczęście po kilkudziesięciu metrach wielka woda się skończyła i jedyne zagrożenie stanowiły żołędzie spadające na głowę.
Do lasu pojechałam głównie w celu robienia zdjęć i zbierania różnych materiałów do jesiennych dekoracji. No ale nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała rozejrzeć się również za grzybami. I powiem wam, że grzybów było mnóstwo! Cały las zarośnięty grzybami! Co krok to grzyb! I oczywiście wszystkie niejadalne :))) A przynajmniej jak dla mnie niejadalne. Nie znam się na grzybach za dobrze i jestem przekonana, że wśród tych połaci blaszkowych grzybów prawdziwi zbieracze znaleźliby smakowite okazy. Ja znalazłam 7 niewielkich podgrzybków (słownie: siedem). Oszałamiająca ilość :))) No ale jak ktoś wybiera się do lasu, który leży jeszcze w granicach miasta i na dodatek robi to w poniedziałek, po weekendzie, gdy grasowały tam hordy grzybiarzy, raczej nie może liczyć na nic lepszego. No nic, siedem sztuk wystarczy do jajecznicy ;)









Las o tej porze roku jest fantastyczny! Drzewa zaczynają mienić się różnymi kolorami. Na ziemi leżą już wielkie ilości żółtych brzozowych i dębowych liści. Mech jest puchaty i zieloniutki, a wrzosy kwitną na potęgę. No i te wszędobylskie grzyby w najdziwniejszych kolorach. Jak było widać na drugim zdjęciu, spotkałam nawet księciunia. Ale nie próbowałam się całować, bo już jednego w domu mam i co ja bym z drugim zrobiła ;)


Po dwóch godzinach załadowałam do plecaka tyle skarbów, że ledwo się dopiął. Wsiadłam na rower, żeby wracać do domu, a on coś nie chce jechać. Okazało się, że w tylnym kole mam kompletnego flaka. I w ten oto sposób spędziłam na spacerowaniu kolejną godzinę ;) Doturlałam się do autobusu, potem z autobusu pod blok, a tam przywitał mnie nasz zawsze miły, ale tym razem zmartwiony pan dozorca. I to wzbudziło moją czujność, jak się okazało - całkiem słusznie. Pan dozorca oznajmiał ze współczuciem, że windy nie działają i zmartwił się, jak ja dam radę się z tym rowerem do domu wtarabanić. Co, ja nie dam rady?! Nie po to kilka godzin akumulatory ładowałam, żeby mnie wnoszenie roweru na szóste piętro mogło zniechęcić. W końcu dodatkowy fitness zawsze się przyda, prawda?

Miłego dnia!
Marta

środa, 18 września 2013

House Doctor po mojemu, czyli domowa produkcja i guzik z pętelką ;)

Leniuchowałam wczoraj wieczorem na kanapie, popijałam martini i oglądałam po raz trzy tysiące osiemset czterdziesty siódmy (tak mniej więcej) piękne pudełka marki House Doctor. I nagle naszło mnie olśnienie, że przecież sama mogę sobie takie zrobić. Wystarczy okleić pudełko po butach, które od miesiąca wala się w przedpokoju i czeka na wyniesienie do śmietnika. I niech mi już nikt nie wmawia, że alkohol utrudnia logiczne myślenie ;) Oczywiście musiałam ten odkrywczy pomysł od razu zrealizować, a że była już prawie 22-ga, to zdjęć z procesu produkcji brak. Zatem przejdźmy od razu do chwalenia się efektem końcowym ;)








Żeby wyprodukować piękne pudełko metodą chałupniczą potrzebne będą:
- pudło z przykrywką (np. po butach)
- kolorowy papier(np. do pakowania prezentów)
- klej
- guzik
- gumka
- igła z nitką
- otwieracz do wina ;)

Ja swoje pudełko okleiłam specjalnym papierem/nalepką więc nie musiałam bawić się klejem, ale wystarczy również zwykły papier do pakowania prezentów. Z tym otwieraczem do wina to nie żart!. Niestety nie posiadam takiego specjalnego pojedynczego dziurkacza, a przykrywka była za gruba, żeby wcisnąć się w zwykły dziurkacz. Musiałam więc poradzić sobie jakoś inaczej ze zrobieniem dziurek i tu z pomocą przyszedł otwieracz. Przez dziurki przeciągnęłam gumkę, do pudełka przyszyłam guzik i gotowe!





U mnie z pudełkami jest jak z koszami - nigdy nie mam ich za dużo. I myślę, że na tym jednym produkcja się nie skończy ;) Zwłaszcza, że jak się okazało, sprawa jest bardzo prosta i tania, bo wszystkie niezbędne elementy znalazłam w domu.

Miłego dnia!
Marta

wtorek, 17 września 2013

Jesienna paleta

Podobno mamy jeszcze kilka ostatnich dni lata. Podobno - to dobre określenie. Pogoda za oknem wskazywałaby raczej na zbliżający się listopad :( Miałam się wstrzymać z jesiennymi dekoracjami w domu, dopóki ta pora roku oficjalnie się nie zacznie. Doszłam jednak do wniosku, że aura jest taka okropna, że trzeba sobie jakoś umilić otoczenie i przełamać depresyjny nastrój. 


 W tym roku moje kolory jesieni to fiolety, brązy, szarości i jak zawsze trochę bieli. Zimą pewnie dojdzie do tego trochę srebrnych akcentów. Oczywiście wrzosy i dynie są jesienią obowiązkowe. Wrzosy upolowałam wielkie i bardzo "puchate". Pozostaję wierna odcieniom ciemnego i jasnego różu oraz fioletu. Natomiast dynia tym razem w nietypowym, kremowym kolorze.
Wyciągnęłam również świece. Coraz wcześniej robi się ciemno, zwłaszcza gdy za oknem kłębią się deszczowe chmury więc świece się przydadzą. W roli świeczników tym razem występują zabytkowe, grawerowane szklanki. Wszystkie te elementy wraz z modrzewiowymi szyszkami stworzyły pierwszą tegoroczną jesienną kompozycję i zadomowiły się w dużym pokoju na naszym stole z palety.






 W użyciu znowu są ciepłe koce. Do tego gorące kakao, spokojna muzyczka i jakoś dajemy radę.
A jak wy radzicie sobie z tą pogodą?

Miłego dnia!
Marta

niedziela, 15 września 2013

Odurzona... aromatem ;)

Podobno zapach lawendy działa odprężająco i uspokajająco. No więc informuję, że jestem mega zrelaksowana. Wierzę, że to dlatego, że się nawdychałam lawendowych aromatów i że stan ten nie ma nic wspólnego z ilością wina wypitego przeze mnie w ten weekend w trakcie różnych spotkań ;)
 

Aromaterapię zaaplikowałam sobie przy okazji pakowania zasuszonej lawendy do malutkich woreczków. Zostały one później zaszufladkowane w komodzie i szafie z ubraniami. W mojej komodzie i w mojej szafie. Z zupełnie niewiadomych względów Adam odmówił przyjęcia ich do swojej szafy. Że niby nie jest fajnie jak ciuchy pachną lawendą?!




Miłego dnia!
Marta

piątek, 13 września 2013

Sucho bez Saszy i bez szosy

Od kilku dni nasze duże biurko spełnia zupełnie nie biurową funkcję. Nie to, żeby na co dzień praca przy nim aż furczała, ale tym razem to coś z zupełnie innej beczki.  O co chodzi? Ano o to, że postanowiłam nieco ogołocić ziołowe krzaczki i ulokowałam na nim aromatyczną suszarnię. 
 

Na dużych półmiskach wyleguje się mięta, tymianek, oregano, bazylia i lawenda. Rozmaryn póki co nie wpadł mi pod nożyczki, bo mam jeszcze suszone zapasy. Ziółka po ususzeniu wylądują w słoikach i posłużą do przyprawiania potraw w zimie. Wolę wtedy używać własnych suszonych ziół, niż kupować świeże w marketach. Niestety są one pryskane hektolitrami grzybobójczej chemii i na pewno nie są zdrowym dodatkiem do jedzenia :(





A wy suszycie zioła? Czy zjadacie wszystko na świeżo?

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 12 września 2013

A figa!

Trzy dni bez internetu! Tak to jest, jak ktoś zapomni zapłacić rachunek. Tym razem zapomniał mój wielce szanowny małżonek. I figa! 
A tu przecież posty czekają na publikację, znajome blogi na lekturę, a fanpejdż na nowe zdjęcia. Nie mamy telewizora więc dobrze byłoby poczytać, co się na świecie dzieje. Z koleżankami trzeba dograć szczegóły weekendowego spotkania. Maile wypadałoby odczytać, a na niektóre nawet odpowiedzieć. Że o przeglądaniu ogłoszeń pracy nie wspomnę. I figa!
Netu nie ma więc wymówek też zabrakło i w akcie rozpaczy zabrałam się w końcu za sprzątanie strasznie zagraconego ostatnio mieszkania. Dodatkowo poprzesadzałam kwiatki, zrobiłam przemeblowanie w kosmetykach i innych łazienkowych "przydasiach". Nawet okno zdarzyło mi się umyć.
Adam zrobił przelew... I figa! Trzy dni czekania zanim szanowna firma na V postanowiła ponownie udostępnić nam łączność ze światem. Całe szczęście, że nie trwało to dłużej, bo jeszcze przyszłoby mi do głowy jakieś malowanie ścian, albo co gorszego.

Ale oto jestem. A ze mną ona - figa ;)




 

Uwielbiam figi. Są mięsiste, słodziutkie i nie wiem dlaczego, ale wydają mi się bardzo seksi. Tym razem przygotowałam z nich pyszną przekąskę. Wystarczy grzanka z ciemnego pieczywa, bryndza i pokrojona w plastry figa. Słony ser świetnie kontrastuje ze słodyczą owocu, a chrupkość grzanki z jego mięsistym miąszem. Niebo w gębie, które na dodatek świetnie prezentuje się kolorystycznie!




Z jakiś zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów Adam nie przepada za figami, ale dzięki temu wszystkie są dla mnie :) A wy lubicie te owoce?

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 9 września 2013

Wisienka na torcie

Za oknem piękna pogoda, a mnie męczy jakieś przeziębienie. Przyczepiło się i nie chce się odczepić :( Chyba muszę zacząć w końcu porządnie się leczyć (podejmując środki ostateczne) i wyciągnąć nalewkę z czarnej porzeczki autorstwa cioci Adama. A musicie wiedzieć, że ta nalewka, to nie byle co - najmocniejsze głowy przy niej wymiękają. Mam nadzieję, że choroba też wymięknie :)

Przeziębienie nie powstrzymało mnie jednak przed wizytą na festiwalu designu w Soho factory. Poszłam w sobotę popatrzeć co tam w świecie designu piszczy, zapolować na niespotykane wzory i porozsiewać trochę zarazków. Muszę przyznać, że było kilka ciekawych projektów (np. lamp), ale ogólnie odczuwam pewien niedosyt. Za dużo mebli z palet (dla mnie to już oklepane, a na dodatek ceny z kosmosu) i za mało innowacyjnych pomysłów. Było trochę fajnych ciuchów, ale ja za długa jestem. To co mi się podobało było uszyte zdecydowanie dla niższych osób. Najchętniej wyszłabym z Soho z jednym ze starych warszawskich neonów, ale one niestety nie były na sprzedaż :( A tak pięknie wyglądałyby na ścianie w moim salonie, ech...

Nie myślcie jednak, że nic nie kupiłam (eeee, na pewno tak nie myślicie). Na stoisku Littlewood (myślę, że część z was zna już ten blog) wśród pięknych wyrobów z drewna wypatrzyłam komplet literek. Już od dawna szukałam takiego do kuchni. Nie mogłam się powstrzymać i literki jeszcze tego samego wieczoru zawisły w docelowym miejscu. Jestem zachwycona. Są jak wisienka na torcie :) I mam nadzieję, że choć trochę odwracają uwagę od wstrętnych rur.




To przy okazji jeszcze szerszy rzut oka na naszą bardzo słoneczną kuchnię (ktoś mnie ostatnio pytał o meble więc donoszę, że to Ikea Ramsjo). Właściwie poza kwiatami, ziołami i dekoracjami związanymi z porami roku nic tu się nie zmienia. 



Na blacie zadomowił się mocno różowy wrzosiec. W końcu mamy wrzesień więc wrzosy i wrzośce są obowiązkowe :) A wprawne oko może też dostrzec na powyższym zdjęciu pierwszą w tym roku dynię. Jest taka ładna, że nie mam serca jej pożreć.



A czy w waszych domach też już pomału widać nadchodzącą jesień?

Miłego dnia
Marta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...