niedziela, 29 stycznia 2012

Salon już nie taki tajemniczy

Liczni krewni i znajomi królika kierują w naszą stronę coraz intensywniejsze wezwania do ujawnienia zmian, jakie zachodzą w mieszkanku. W związku z tym nie pozostając na nie obojętną, zmieniłam plany dotyczące kolejnych blogowych wpisów. Dzisiaj teleportujemy się więc na chwilę z górskiej głuszy do naszego "mieszkania pokazowego" (jak to określił ostatnio mój kolega).



Regały w salonie to z pewnością największa gabarytowo zmiana. Zgodnie z moimi wcześniejszymi przewidywaniami padło póki co na zwykłe ikeowskie BILLY. Planujemy jeszcze dokupić do nich drzwiczki, co przede wszystkim uchroni książki przed kurzem, ale również zmieni nieco charakter mebli. A może kiedyś w przyszłości uda się wymienić regały na jakieś bardziej wymarzone. I bardziej pojemne:) Bo na dzień dzisiejszy, żeby zmieściła się gdzieś reszta naszych książek, musimy wygospodarować miejsce na jeszcze co najmniej jeden regał. Albo półki. Na przykład pod parapetem, obok kaloryfera. Widać to miejsce na pierwszym zdjęciu i na tym poniżej.



Zdjęcie powyżej dedykuję mojej mamie, która ma w domu mnóstwo kwiatów i której wydaje się, że ja nie mam ani jednego:)
Kaloryfer planujemy jakoś zgrabnie zabudować, ale musi poczekać na swoją kolej. No i nasze wizje muszą nabrać mocy urzędowej zanim zostaną wprowadzone w życie;)

A teraz druga strona pokoju. A tam druga z naszych przedwojennych szaf. Pierwszą już dobrze znacie m.in. z tego posta. Ta, która stoi w salonie będzie miała dzisiaj swoją premierę na blogu. Tadam!


Kiedyś myślałam o tym, żeby pobielić ją leciutko, tak żeby było widać fakturę drewna. Ale się rozmyśliłam. Podoba mi się taka, jaka jest. Jedyna rzecz, która wymaga ingerencji, to uchwyty. Obecna, plastikowa "kość słoniowa" zdecydowanie nie zdobi. Problem jest tylko taki, że muszą to być uchwyty podwójne, a nie zwykłe gałki, no i nigdzie nie mogę znaleźć nic ładnego.
Jak już jesteśmy przy gałkach ...



W salonie stoją jeszcze inne skarby, ale o tym napiszę przy innej okazji. Teraz tylko mała zajawka.


Kolejny nowy mebel w domu to szafko-ławka w przedpokoju. Doskonale wpasowała się rozmiarem. Zastanawiam się tylko nad tym, czy i jak dorobić jej drzwiczki, żeby buciory nie były tak na widoku. Jakieś sugestie?


Zmiany zachodzą również w innych pomieszczeniach. W sypialni rozgościła się nowa komoda i stary wiklinowy kufer, ale o tym będzie już kiedy indziej. Wystarczy tych nowości jak na jeden raz:)

I jeszcze chwila na autoreklamę, czyli zapraszam do lektury na zwierciadło.pl

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 26 stycznia 2012

Sielanka o domu

Przeglądam zdjęcia w wyjazdu patrząc na nie krytycznym okiem. Wyrzucam, wyrzucam i wciąż jest ich jakaś ogromna ilość. I tak coś mi się zdaje, że chyba kilka kolejnych postów nimi obdzielę:) Na początek chałupa.
Dzięki uprzejmości znajomych właścicieli naszym domem na kilka dni stała się stara łemkowska chata w zapomnianej wiosce w Beskidzie Niskim. Można by powiedzieć, że to prawdziwy koniec świata - bez zasięgu telefonów komórkowych, bez internetu, bez turystów. Zimą nawet lokalnych mieszkańców trudno jest spotkać. Cudowne miejsce, żeby odpocząć, zwolnić, spędzić miło czas na górskich wędrówkach i długich, wieczornych rozmowach z przyjaciółmi.




Chałupa zbudowana jest z porządnych, drewnianych bali. Ogólnie jest w niej bardzo dużo przestrzeni, ale nie zawsze tak było. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, ale przed laty łemkowska wielopokoleniowa rodzina zajmowała dwie izby, a pozostała przestrzeń na parterze przeznaczona była dla zwierzaków i do przechowywania różnych sprzętów. Na piętrze pod dachem przechowywano siano. Kibelek oczywiście był na zewnątrz, a kąpać można się było w balii na zachaciu. Hmmm, jakoś takie atrakcje zimą do mnie nie przemawiają, ale na szczęście chata przeszła drobny lifting i jest w niej ciepła woda, normalna łazienka i prąd. Takie luksusy:)
Kuchenka jest za to zupełnie zbędna. A to dlatego, że zachował się wielki stary piec, w którym trzeba palić, żeby było ciepło i żeby było co jeść. A grzanki prosto z takiego pieca - niebo w gębie! I tylko Filemona i Bonifacego brakowało:)



Z chaty rozciąga się cudowny widok na Beskid Niski, który chyba o każdej porze roku wygląda zachwycająco.


Chciałam Wam jeszcze pokazać trochę detali. Niesamowite są te kute elementy i faktura drewna, które w zależności od pory dnia przybiera barwy od złotego, przez szaro-zielone, aż do czerni.






I na koniec znowu w bardziej zimowej odsłonie.





Jeśli chcielibyście lepiej poznać ten koniec świata, do którego tak bardzo lubimy wracać, zachęcam Was do obejrzenia TEGO FILMU. Gdzieś w okolicach 28/29 minuty pojawia się "nasza" chata.
A w następnym poście pokażę Wam tą malowniczą okolicę, widzianą okiem mojego obiektywu.

Miłego dnia!
Marta

Hej w góry, w góry...

Wszystko co dobre szybko się kończy. Z jakiś niezrozumiałych powodów zupełnie tak samo rzecz się miała z naszym urlopem. Pozostały miłe wspomnienia i jakieś straszne ilości zdjęć:)
W związku z tym wrzucam dziś kilka, żeby wzbudzić zazdrość u wszystkich, którym nie dane było doświadczyć w tym roku prawdziwej zimy. A zima w górach to jest dopiero coś! Zwłaszcza w promieniach zachodzącego słońca.





Jak już przebrnę przez tych kilka setek fot, posegreguję, ocenzuruję i takie tam, to na pewno wkrótce się nimi podzielę. I opowieści o tym jak się żyje w ponad 100-letniej łemkowskiej chacie też nie zabraknie;)

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Zima w mieście

Wiem, wiem... miało być o dalszym urządzaniu mieszkania. Ale nie mogę przejść obojętnie obok faktu, że jednak zima się namyśliła i zaszczyciła nas swoją obecnością.
Tak prawdę powiedziawszy, to nie miałabym nic przeciwko temu, żeby ta pora roku nas ominęła i przyszła od razu wiosna. No ale nie udało się. Śnieg spadł, mrozek chwycił, dozorca sypie solą na potęgę - zima w pełni. Na dodatek zima w pełni, w mieście.


Jak powszechnie wiadomo, gdy w mieście spadnie biały puch, to bardzo prędko przestaje on być puchem, a jeszcze szybciej przestaje być biały. Dlatego właśnie zima jest fajna w górach, a w mieście zdecydowanie fajna nie jest.
Na szczęście przed totalną zimową nietolerancją ratuje mnie fakt, że są miejsca w centrum Warszawy, w których zima wyglądaja tak:







Może rozpoznajecie miejsce ze zdjęcia powyżej? Jego fragmenty w jesiennej odsłonie pokazałam jakiś czas temu w tym poście.




Nie wiem dlaczego, ale latarnie zawsze "pchają się" do zdjęcia. Też tak macie? Proszę, poniżej jeszcze jedna.



A takie cudnej urody ptaszory można spotkać oczywiście w Łazienkach. Nie wiem dlaczego, ale pawie zawsze kojarzyły mi się z latem, słońcem, zielenią, upałem, młodymi parami, które próbują zrobić sobie z nimi zdjęcia ślubne, itp. Ale pawie w zimie? W sumie nigdy nie słyszałam, żeby miały zapadać w sen, odlatywać do ciepłych krajów, czy coś w tym rodzaju, ale jakoś tak nijak mi do zimy nie pasowały. Ale po tym, jak zobaczyłam to zrobione przez Adama zdjęcie, myślę sobie, że pawie są najpiękniejsze w zimowych okolicznościach przyrody.


A pod koniec tygodnia uciekamy z miasta na kilka dni w góry, do głuszy, gdzie nie ma turystów, sklepu i internetu też. Mam nadzieję, że przed wyjazdem jeszcze się tu pojawię. Gdyby jednak komuś było mało mojego pisania, to w tym tygodniu powinny się pojawić dwa moje artykuły na portalu zwierciadło.pl. Pierwszy pewnie już jutro więc zapraszam do lektury.

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Poniedziałek. Znowu!?

Są takie dni kiedy mój umysł nie chce pracować i właściwie można stwierdzić, że mimo ogromnego wysiłku, jedyną rzeczą, którą udaje mi się osiągnąć, jest oddychanie. Tak się dziwnie składa, że zwykle są to poniedziałki. Też tak macie?


Dzisiaj jest jakiś wyjątkowo ciężki dzień. Żebym chociaż mogła powiedzieć, że zamiast o pracy - myślę o czymś innym. Niestety, dzisiaj zdecydowanie myśli zebrać nie mogę. Energi brak, a w głowie taka pustka, że zaczynam podejrzewać, że nie ma tam nawet tych dwóch piłeczek, które się czasem zderzają (i według pewnych teorii wtedy powstaje myśl). Dzisiaj piłeczki jakoś nie chcą się ze sobą spotkać.
W takie dni jest tylko jeden ratunek - KAWA!


Jak niektórym wiadomo jestem kawoszem totalnym. Dzień zaczynam od błagalnego spojrzenia na Adama, z którego można wyczytać "Kawyyyyyy". Pierwsza jest na rozruch zanim wyjdę z domu, a potem jest kolejna i kolejna. Najbardziej lubię taką z dodatkiem spienionego mleka, cukru i przypraw korzennych. A Wy jaką pijecie?


Niektórzy mogą powiedzieć, że to uzależnienie od kofeiny. Nic bardziej mylnego! Przecież wiadomo, że...


Kreatywność spadła mi dzisiaj do zera, dlatego posiłkuję się zdjęciami ściągniętymi kiedyś ze strony http://pinterest.com

I jeszcze jedno. Czy ktoś umie mi sensownie wytłumaczyć, dlaczego poniedziałek jest tak blisko piątku, a piątek tak daleko od poniedziałku?

Miłego dnia i oby do piątku!
Marta

środa, 4 stycznia 2012

Marzenia vs. rzeczywistość, czyli lampa w jadalni

Nowy rok zaowocował kolejnymi zmianami w naszym M. Zostałam ostatnio skarcona, że żaden news na ten temat nie pojawił się jak dotąd na blogu więc przywołana do porządku informuję, że przybyło nam między innymi trochę mebli. Ale o meblach innym razem. Dzisiaj, korzystając z tego, że w weekend na chwilę wyszło słońce i dało się zrobić, jako takie zdjęcia, prezentuję (znowu) jadalnię.


Jak widać zawisła nowa lampa. Już od dawna nie mogliśmy wytrzymać z górnym oświetleniem w postaci wiszącej pod sufitem papierowej kuli, choć lepsze to niż dyndająca na kablu żarówka. Od kilku miesięcy rozglądaliśmy się za jakąś prostą, industrialną lampą, ale ceny przyprawiały nas o palpitacje serca. Niestety okazało się, że wymarzone lampy, o których pisałam w tym poście są póki co poza naszym zasięgiem. No i tak jakoś wyszło, że przy ostatniej wizycie w IKEA spontanicznie zdecydowaliśmy się na zakup tej właśnie lampy. Ach ta IKEA - co my byśmy bez niej zrobili :)))


Lampa jest wielka, ale ponieważ mamy w planach w bliżej nieokreślonej przyszłości zakup dużeeeego stołu (jakaś mania wielkości, czy co), to będzie akurat pasować. A na razie nasz niewielki stolik - wciśnięty dodatkowo pod parapet najgłębiej jak się dało, żeby nie trącać choinki - wygląda na jeszcze mniejszy niż jest w rzeczywistości. Zakup musimy zaliczyć do bardzo udanych. Wreszcie zrobiło się przytulniej, a światło nie razi tak jak wtedy, gdy waliło z góry.


Jak widzicie choinka już dogorywa i zdaje się, że jej dni są policzone. Ale póki igiełki nie sypią się przy najmniejszym ruchu powietrza, jeszcze z nami pomieszka.
Natomiast świąteczne ozdoby z parapetu z całą pewnością znikną lada dzień.


Szykuje się kolejny długi weekend więc trzymajmy kciuki za dobrą pogodę. Jak znowu wyjdzie słońce, to może na kartach bloga zagości salon? A może ławka w przedpokoju? Kto wie:)

Miłego dnia!
Marta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...