wtorek, 28 października 2014

Nie bądź taki szybki Bill(y)

Ostatnio, przy okazji fotografowania nowo pomalowanej ściany w salonie, zrobiłam również zdjęcie innego kąta tego pokoju - biblioteki. Zdjęcie robi furorę na instagramie więc dziś rano cyknęłam na szybko trzy fotki, żeby i tutaj ją pokazać. 
Tworzeniu biblioteki towarzyszyły różne perypetie (jak zwykle przy urządzaniu naszego domu). Jeśli jesteście ciekawi, jakie przeżycia mieliśmy przy tej okazji lub po porostu chcecie zobaczyć więcej zdjęć, to zapraszam TUTAJ.




Na malinowym fotelu zadomowiła się poduszka od Oh Home. Po przemalowaniu ściany na szaro wreszcie zaczęła pasować do reszty pokoju.

Teraz na zmiany czeka kącik biurowy. Chyba wreszcie mam na niego pomysł (kolejny) więc mam nadzieję, że wkrótce będę mogła pokazać jego nową odsłonę. Trzymajcie kciuki, żeby to było wcześniej niż za rok ;)

Miłego dnia!
Marta

niedziela, 26 października 2014

Jesienna szarówka... w salonie

Niektóre moje wnętrzarskie pomysły czekają na swoją realizację zbyt długo, ale tym razem chyba pobiłam rekord. Szare ściany podobały mi się od dawna, co dobrze widać w naszej łazience. Zachciało mi się też szarości w salonie i w końcu podjęłam decyzję, żeby przemalować ścianę za kanapą. Było to mniej więcej rok temu. Rok! Przyszły jesienno zimowe chłody i stwierdziłam, że poczekamy z malowaniem do wiosny, żeby dało się wywietrzyć. Plan był dobry, ale nie przewidział, że wiosną i latem każdy weekend mamy zajęty. Albo praca, albo wyjazdy, albo inne napięte plany. Ani jednego dnia od początku do końca wolnego, tak żeby dało się pomalować. Że o wolnym popołudniu na wizytę w sklepie i dobieranie koloru nie wspomnę. A przecież to tylko jedna ściana? 
Aż w końcu w zeszłym tygodniu, po roku przymiarek i gadania na ten temat udało się plan zrealizować. Ale nie myślcie sobie, że było łatwo. O nie, u nas zawsze muszą być po drodze jakieś nieprzewidziane przygody.




Zaczęło się niewinnie. Poszłam do sklepu, wybrałam odcienie, kupiłam próbki, pomalowaliśmy kawał ściany, zdecydowaliśmy się na kolor... wszystko pięknie. Zachęceni sukcesem następnego dnia kupiliśmy wiadro wybranej farby i po uprzedniej gimnastyce z przesuwaniem mebli i obklejaniem ściany (nie jest łatwo udawać, że jest pomalowane prosto, chociaż wszystko jest krzywe, sufit faluje i kątów prostych brak) pomalowaliśmy pierwszą warstwę. I kiedy Adam dzielnie walczył z wałkiem, który nie do końca chciał współpracować, ja - nadzorca robót - stwierdziłam, że chyba coś mi tu nie gra. No bo dlaczego farba ma odcień próbki o dwa tony jaśniejszej od tej, którą wybraliśmy??? Postanowiliśmy się nie denerwować. Był wieczór, sztuczne światło, farba mokra... stwierdziliśmy, że rano zobaczymy jak się sprawy mają. 
Rano okazało się, że nasza farba nie wykazuje żadnych magicznych właściwości i tak samo jak wszystkie inne farby po wyschnięciu robi się jaśniejsza, a nie ciemniejsza. Było za blado. Ściana nie wyglądała na kolorową, tylko na brudną. Wkurzyłam się trochę, bo farba tania nie była. Nie bardzo mieliśmy ochotę kupować kolejne wiadro. No a poza tym co zrobić z resztą tej farby, którą już mamy?




Adam zabrał farbę i próbki i pojechał do sklepu reklamować. A tam okazało się, że pani ma taki specjalny przyrząd, który mierzy ilość pigmentu w farbie. I faktycznie okazało się, że maszyna poskąpiła nam barwnika. I tu nadchodzi moment, w którym muszę napisać, że warto kupować dobre farby w dobrych firmowych sklepach. Nie musieliśmy inwestować w wiadro nowej farby. Pani bez problemu domieszała odpowiednią ilość pigmentu do tej, którą już mieliśmy. Szybko, sprawnie, bezkosztowo. Jeszcze tego samego dnia pomalowaliśmy drugą warstwę i ustawiliśmy meble na swoim miejscu.

Na półkach trochę zmieniłam dekorację. Ta bardziej mi pasuje do szarej ściany i jesiennych klimatów. Czerń, biel i stare drewno - moje ulubione połączenie. Najgorsze, że teraz jeszcze bardziej widać, że musimy wymienić kanapę :( Spróbuję jeszcze pokombinować z jakąś inną narzutą, ale wydaje się, że nie unikniemy tego wydatku.
A propos narzuty. Jak byliśmy na urlopie to w biedronce były takie fajne warkoczowe koce/narzuty. To było mniej więcej miesiąc temu. Niestety ominęła mnie ta akcja i nie kupiłam, a chciałabym mieć taką szarą. Może ktoś z was kupił więcej sztuk i chciałby mi jedną odsprzedać?


A na deser zdjęcia before i after. A właściwie patrząc od lewej to after i before :) Aktualne zdjęcie lepiej oddaje rzeczywiste kolory mebli (pewnie dlatego, że nie było robione w bardzo słoneczny dzień). Ciekawa jestem, co myślicie o tej zmianie.


Miłego dnia!
Marta

środa, 22 października 2014

Za siedmioma górami, czyli północna Istria

Nie wiem jak jest u Was, ale u mnie jest dziś wietrznie i deszczowo. A od jutra podobno idzie mróz! Trzeba więc szybko przedsięwziąć środki zaradcze, żeby nie dopadła nas jesienna deprecha. To co? kto chce się do mnie przyłączyć i pooglądać słoneczne zdjęcia z wakacji?

Dzisiaj w planie wycieczki północna Istria. Teleportujemy się z Budapesztu omijając wymarłe po sezonie miejscowości nad Balatonem i pochmurny, zatłoczony Zagrzeb. Zapraszam Was do zielonej, górzystej krainy, porośniętej jak okiem sięgnął gajami oliwnymi i winoroślą. Będąc tutaj koniecznie trzeba odwiedzić maleńkie, średniowieczne, kamienne miasteczka, w których czas jakby się zatrzymał. Koty wygrzewają się tu leniwie w słońcu. Pszczoły brzęczą przy ogromnych, kolorowych oleandrach. Dzieciaki podczas przerwy w lekcjach bawią się na niewielkim placyku pomiędzy szkołą z turkusowymi okiennicami i trzynastowiecznym kościółkiem. Pod żywopłotami stoją  zaparkowane wiekowe citroeny i zastawy. Za kamiennymi murkami kryją się maleńkie, ale bujne, tajemnicze ogrody, do których prowadzą malownicze furtki. Stół i krzesła zrobione z pni, ustawione pod wielkim drzewem, kuszą, żeby przysiąść i podziwiać dalekie widoki. Powietrze pachnie tymiankiem i rozmarynem. Tu nawet porzucone w kącie dachówki i stara konewka, które zdążyły już zarosnąć chwastami, wyglądają jak z pocztówki!















Miasteczka, które Wam pokazałam, znajdziecie opisane w przewodnikach jako hilltop towns. My odwiedziliśmy trzy z nich. Na początku pojechaliśmy do najmniejszej i najstarszej osady Roć, potem do nieco większego miasteczka Buzet. W obu tych miejscowościach byliśmy chyba jedynymi turystami :) Odwiedziliśmy też najbardziej klimatyczne, ale jednocześnie najbardziej znane i turystyczne miasteczko - Groznjan. Atmosfera tego miejsca jest niesamowita. Może dlatego, że jest ono we władaniu różnego rodzaju artystów. Wszędzie są galerie, pracownie ceramiczne, itd. Nawet tabliczki z nazwami ulic wykonane są z ceramiki! Jeśli będziecie w okolicy, koniecznie tu przyjedźcie. Warto nawet nadłożyć trochę kilometrów. A jeśli chcecie nakarmić nie tylko ducha, ale również ciało, to polecamy lokalną oliwę. Można ją kupić prosto od wytwórców!

Zostawiam Was ze słonecznymi fotkami. Następnym razem będzie już morze, żaglówki i rybackie sieci.

Miłego dnia!
Marta

niedziela, 19 października 2014

Kurz opadł, czyli relacja z Meetblogin

Tydzień temu o tej porze byłam w Łodzi, popijałam wino i plotkowałam z cudownymi, wesołymi, utalentowanymi kobietami. Okazją do spędzania czasu w tak miły sposób był Meetblogin, czyli spotkanie blogerów wnętrzarskich. Zjechała się nas wielka banda. Bardzo cieszyłam się na spotkanie ze starymi znajomymi, ale równie miło było poznać autorki blogów, podczytywanych przeze mnie od dawna, z którymi do tej pory nie miałyśmy okazji spotkać się w realu. Pełną listę obecności, a także program weekendu możecie podejrzeć u Uli - organizatorki całego przedsięwzięcia. 


Przyznaję, że jeśli chodzi o tempo publikowania różnych relacji, to zwykle peleton zostawia mnie daleko z tyłu. Nie inaczej stało się tym razem i przypuszczam, że część z was miała już okazję przeczytać różne relacje u innych dziewczyn obecnych na Meetblogin.  Nie chciałabym was zanudzać więc napiszę tylko o trzech punktach programu, najciekawszych z mojego subiektywnego punktu widzenia.
Pierwszego dnia najważniejsze dla mnie okazały się warsztaty, które zorganizowała dla nas marka Paradyż. W ich trakcie poznałyśmy obecne trendy w "modzie kafelkowej" i zobaczyłyśmy najnowszą kolekcję płytek. Później podzieliłyśmy się na zespoły i naszym zadaniem było stworzyć charakterystykę postaci, dla której następnie obmyślałyśmy wnętrze. Byłam w grupie z fantastycznymi babeczkami: Agutkiem i Lu. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, bo o ile postać wymyśliłyśmy szybko i zgodnie, o tyle tworząc moodboard obrazujący wnętrze musiałyśmy iść na pewne kompromisy. Fajnie było wykonywać taką pracę w zespole, bo dzięki temu nie było nudno, a my mogłyśmy się jeszcze lepiej poznać. 



Niesamowite było również to, że bazując na tych samych ogólnych informacjach wyjściowych, charakteryzujących osobę, dla której miałyśmy stworzyć wnętrze, dziesięć zespołów wymyśliło dziesięć zupełnie różnych aranżacji! A wydawałoby się, że większości z nas podobają się podobne style i podobne przedmioty. Może i tak jest, ale to nie ogranicza naszej kreatywności i różnorodności! Na końcu warsztatów oceniałyśmy nawzajem swoje prace i prezentacje. Oceniało je również jury złożone z bardzo miłych dziewczyn z Paradyża. I wiecie co? Wygrałyśmy! Nie spodziewałam się tego i cieszy mnie zwłaszcza fakt, że nie tylko jury, ale również pozostałe dziewczyny oceniły nasz moodboard najwyżej. Bardzo miło jest być docenionym przez takie specjalistki :))) Jeśli chcecie zobaczyć nasze dzieło to zapraszam TUTAJ.



Drugiego dnia cennym i ciekawym punktem programu był wykład Katarzyny Zadworny zorganizowany przez Fundację Piękna Polska. Wykład dotyczył marketingu bloga i znaczenia social mediów. Ta tematyka pozostaje dla mnie wciąż niezgłębiona, dlatego słuchałam pilnie, robiłam notatki i nie ukrywam, że czekam na więcej. (A skoro o social mediach mowa to przy okazji przypominam, że Foto st(w)ory mają swój profil na facebooku, na instagramie i na pinterest.) Dość stresującym momentem była chwila, gdy każda z nas miała opowiedzieć o tym, czym jej blog się wyróżnia. Myślę, że spora grupa (w tym i ja) miała duży problem z odpowiedzią na to pytanie. Ale bardzo ciekawie było słuchać odpowiedzi dziewczyn. Dzięki temu mogłam trochę lepiej poznać ich blogi, je same i dowiedzieć się dlaczego i o czym piszą.



Ostatnim punktem w programie naszego spotkania był wykład szalonej kobiety Dagmary Jakubczak, której dystans do siebie, energię i poczucie humoru uwielbiam. Prezentacja pt. “O potrzebie designu na co dzień, czyli obsesja grubego splotu” była prawdziwą wisienką na torcie. Mam nadzieję, że będę miała okazję uczestniczyć w kolejnych wykładach Dagmary, bo że takowe będą, nie mam wątpliwości.


Program meetblogin był bardzo intensywny, a dodatkowo różne jego punkty odbywały się w różnych częściach strasznie rozkopanego i zakorkowanego miasta. W związku z tym właściwie nie miałyśmy czasu na obejrzenie festiwalowych wystaw. Jedno co wam mogę powiedzieć, to że przestrzeń Art Inkubatora wygląda fantastycznie. Jeśli będziecie mieli okazję jedźcie i oglądajcie. Cegła, drewniane podłogi, loftowe klimaty - dla mnie bomba! Gdzieś w biegu udało mi się coś tam zobaczyć i cyknąć kilka fotek, ale mam ogromny niedosyt.





Gdybyście chcieli poczuć atmosferę naszego spotkania, podejrzeć co jeszcze działo się podczas pamiętnego weekendu w Łodzi, a także obejrzeć nieco więcej wystaw, koniecznie zajrzyjcie do albumu Karoliny. Wszystkie zdjęcia w tym poście, na których są ludzie, są właśnie jej autorstwa.

Dziewczyny, wiem, że to przeczytacie. Dziękuję Wam za ten wspólnie spędzony czas. Za masę uśmiechu i dobrej energii. Za to, że potraficie zarażać pasją. Za rozmowy, za wygłupy, za miłosne opowieści, za pizzę, za "zrób mi selfie" i za #love. A Izie dziękuję szczególnie za piękny portret. Cieszę się bardzo, że wreszcie osobiście poznałam niektóre z Was. Do następnego razu!


Miłego dnia!
Marta

środa, 15 października 2014

Migawki z podróży - Budapeszt cz. 2

Zdaję sobie sprawę, że część z Was czeka na relację z Meetblogin, czyli spotkania blogerów wnętrzarskich w Łodzi. Obiecuję, że będzie, ale weekend był tak intensywny, że potrzebuję chwili na ogarnięcie tematu. Na razie możecie zobaczyć fantastyczny efekt uboczny spotkania w postaci mojego nowego zdjęcia na pasku bocznym. Jego autorką jest Iza, którą pewnie znacie jako autorkę bloga cloroesdemialma. Nie wiem jak jej się to udało, ale pierwszy raz w życiu podobam się sobie na zdjęciu. Dziękuję Iza!

Tymczasem zapraszam na drugą część spaceru po Budapeszcie. Dziś zabieram was do Budy. Ta cześć miasta wygląda nieco inaczej niż Peszt. Przede wszystkim dlatego, że leży na wzgórzu. Jest tu więc sporo schodów. Jest też więcej zieleni i parkowych alejek, a starówka jest bardzo kolorowa i podobna do tego, co znamy na przykład z Gdańska - mniejsze domy, wąskie uliczki, malownicze zaułki, itp. Rozczarowało mnie jedynie otoczenie zamku, które nie tylko było słabo zagospodarowane, ale jeszcze leżały wokół ogromne sterty śmieci. Stanowiło to dziwny kontrast z resztą okolicy. Ale co ja się będę rozpisywać. Zobaczcie zdjęcia, a najlepiej zobaczcie Budapeszt na żywo - warto!
















 W Budapeszcie zaczęliśmy widywać obrazki, które później w Chorwacji stały się bardzo powszechne: wielkie oleandry w donicach, skutery, okiennice. Ale były też bardziej swojskie elementy, np. aleje wzdłuż których rosły ogromne kasztanowce, a na ziemi leżało mnóstwo kasztanów. I wiecie co? Nikt ich nie zbierał! Zarówno dzieci jak i dorośli mijali je obojętnie. Czy tam się nie robi kasztanowych ludzików i jesiennych dekoracji?

Miłego dnia!
Marta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...