sobota, 30 czerwca 2012

Widzę Wdzydze

Trzy tygodnie temu spędziliśmy wspaniały weekend na Kaszubach (nie ma to jak lekki poślizg w publikowaniu postów). Szwajcaria Kaszubska to jedno z moich ulubionych i najpiękniejszych miejsc w Polsce. Jeśli jeszcze tam nie byliście, to koniecznie się wybierzcie.


 Przy okazji odwiedziliśmy skansen we Wdzydzach Kiszewskich (niedaleko Kościerzyny). Być może o nim słyszeliście, bo to najstarszy i największy skansen w kraju. Na dużym obszarze, tuż nad jeziorem zgromadzono stare kaszubskie chaty, wiatraki, kościoły, dwór i różne inne obiekty niezbędne w codziennym życiu jak szkoła, karczma, tartak, kuźnia, itp. Wystrój i zgromadzone eksponaty naprawdę robią wrażenie. Spędziliśmy tam kilka godzin i pewnie spędzilibyśmy jeszcze więcej, gdyby nie to, że zamykali. Jeśli będziecie mieli możliwość, to odwiedźcie to miejsce, bo naprawdę warto. Ja nie mogłam oderwać oczu i robiłam masę zdjęć, prawie jak japoński turysta:))) 
Mimo że przeprowadziłam ostrą selekcję, ostrzegam, że dzisiaj będzie dużo fotek. Niestety ich jakość jak dla mnie pozostawia wiele do życzenia, ale dzień był pochmurny, co utrudniało jeszcze bardziej fotografowanie we wnętrzach:(






Wiejskie chaty były super. Chętnie przygarnęłabym kilka rzeczy, zwłaszcza malowane skrzynie posagowe. Ale to, jak urządzony jest dwór, przeszło moje oczekiwania. Uwiodła mnie zwłaszcza spiżarnia i pokój kąpielowy:)










W budynku szkoły stoją stare ławki ze specjalnymi wgłębieniami na kałamarze. Są tu prowadzone warsztaty z kaligrafii dla dzieciaków. Sama chętnie spróbowałabym swoich sił w pisaniu piórem, a właściwie stalówką obsadzoną na patyku, ale obawiam się, że poza solidnymi kleksami niewiele by z tego wyszło;)






Przy okazji chciałabym wspomnieć o jeszcze jednym miejscu, które odwiedziliśmy podczas wyjazdu. Niestety dane nam było odwiedzić Szymbark, w którym znajduje się COŚ szumnie nazwane Centrum Edukacji i Promocji Regionu. To świątynia kiczu i komercji z dodatkiem odrobiny wybiórczej historii i haseł: Bóg, honor, ojczyzna. Miejsce to słynie z domu do góry nogami i najdłuższej na świecie deski. Oprócz tego jest tam przeniesiona chata sybiraka, obok której stoi lokomotywa i kilka wagonów mających obrazować jak wywożono ludzi na Syberię i zrekonstruowany bunkier organizacji wojskowej Gryf. Kilka metrów dalej jest park linowy, wielki pomnik św. Mikołaja stojącego na kuli ziemskiej, zagroda z kurami, wybieg dla jelonków, miejsce na ognisko z kiełbaskami. Mamy tu również browar, chatę trapera kaszubskiego z Kanady i jeszcze kilka innych "fantastycznych" obiektów. Mydło i powidło na bardzo małej przestrzeni. A pomiędzy tymi "dobrami kultury" stoją pokazowe domki sprzedawane przez właściciela tego miejsca, który jest jednocześnie właścicielem tartaku zza płotu. 
Po wizycie w tym miejscu czułam się estetycznie porażona. Rozumiem, że ktoś postanowił zarobić na domu postawionym na dachu, czy na zorganizowaniu muzeum tabaki (jeden regał). Ale fakt, że ktoś postanowił zarobić jeszcze więcej wykorzystując tragiczną historię tysięcy Polaków wywożonych na Syberię uważam za profanację. Odradzam Wam serdecznie to miejsce. Nie ma tam nic wartego zobaczenia. Jest za to drogo, tłum ludzi, brud i beznadziejna organizacja. Jeśli zastanawiacie się Wdzydze, czy Szymbark, odpowiedź jest jedna i zdecydowana: Wdzydze!

Miłego dnia!
Marta

piątek, 29 czerwca 2012

Już za chwileczkę, już za momencik


Piątek jakoś się kręci (chociaż bez Pankracego), ale ja już nie mogę usiedzieć w pracy i niecierpliwie wyczekuję weekendu. Adam wyjeżdża z kolegami na męski wypad rowerowy w góry, a ja będę mieć czas tylko dla siebie :) Zamierzam się wyspać, poleniuchować z książką i złapać trochę słońca. W programie również obowiązkowa wizyta na bazarze, który o tej porze roku oszałamia bogactwem smaków, zapachów i kolorów. Jeśli nie dopadnie mnie leń-gigant, będę pakować lato do słoików, przesadzać kwiaty i pisać kolejne artykuły.
Mam tylko nadzieję, że w tym samym czasie mój kochany mąż będzie zachowywał resztki instynktu samozachowawczego i wróci do domu w jednym kawałku. Dobrze, że chociaz rower ma lepiej przystosowany, niż ci panowie ponad 100 lat temu ;)))


Wam też życzę udanego weekendu!
Marta

wtorek, 26 czerwca 2012

Zielono mi

Znów ogołociłam drzewo. Przyznaję się. Tym razem padło na rosnąca pod blokiem jabłonkę. Wszystko przez to, że niezwłocznie potrzebowałam jakiejś zielonej, żywej dekoracji na parapet do jadalni.
Niestety zioła, które tam mieszkały do tej pory, zostały wyeksmitowane do śmietnika. Wywędrowały razem ze stadem maleńkich białych muszek, które czuły się na tyle swobodnie, że postanowiły się bezwstydnie rozmnażać pośród listków bazylii i tymianku. Rozmarynu i melisy też nie oszczędziły, a miętę upodobały sobie szczególnie. Więc całe towarzystwo wyfrunęło z hukiem, a ja postanowiłam odczekać chwilę zanim odnowię mój bujny zielnik. Wolę mieć pewność, że nic białego w rozmiarze milimetra nigdzie nie lata i nie postanowi się znowu zadomowić i przedłużać rodu na moim parapecie. 






Czy u was też jest tak zimno i wietrznie? Gdzie to słońce? Gdzie to lato? Mnie znowu boli gardło. Wszystkiemu jak zwykle winna klimatyzacja, ale aura panująca na zewnątrz też nie pomaga :(

Miłego dnia!
Marta

niedziela, 24 czerwca 2012

A ja na to jak na lato

Lato rozgościło się na dobre (i nie mam tu na myśli pewnego Grzegorza), i niech tak będzie jak najdłużej. Uwielbiam te upalne dni, widowiskowe burze, mnogość barw i zapachów pojawiających się na straganach w postaci sezonowych owoców i kwiatów.
Dzisiaj kilka ujęć letniej przyrody w moim obiektywie:












Miłego dnia!
Marta

sobota, 23 czerwca 2012

Na czym posadzić cztery litery - czyli o tym, że marzenia się spełniają

Moja lista 'must have' jest dość ruchoma. Zwykle raczej się wydłuża niż skraca, ale tym razem udało mi się wykreślić z niej jeden z najważniejszych punktów. Kolejne domowe marzenie się spełniło :)


 Stało się. Postanowiliśmy wymienić pięć miejsc siedzących w niejeżdżącym od roku samochodzie, na inne miejsca siedzące, bardziej przydatne na co dzień. Tak więc sprzedaliśmy grata i kupiliśmy wymarzone krzesła. Jestem nimi zachwycona. Są bardzo wygodne i świetnie się wkomponowały w naszą jadalnię. Wczoraj podczas wizyty przyjaciół przetestowaliśmy je również pod kątem dziecioodporności :) Spisały się świetnie. Nie straszne im skakanie po nich, ani plamy z serków, jagód, keczupu, itp. :))) Są lekkie, nie rysują podłogi i łatwo się czyszczą.



Nie wiem, czy zauważyliście, ale nie tylko krzesła są nowe. Wymieniliśmy również stół. Niestety po roku bardzo intensywnych poszukiwań nadal nie udało nam się znaleźć starego stołu na toczonych nogach, który miałby opcję rozkładania, byłby w niezłym stanie i przystępnej cenie. Takie stoły są albo dla nas za małe, albo za ogromne. No i jak ktoś wykrakał w komentarzach pod tym postem, skończyło się jak zwykle na zakupach w Ikea. Wybór padł na rozkładany stół STRONAS.



Ale, ale... to jeszcze nie wszystko. Pamiętacie tę dziurę pomiędzy kuchennymi szafkami, która straszyła przez wiele miesięcy? Melduję posłusznie, że dziury już nie ma. W tym miejscu wreszcie zadomowiła się zmywarka, widoczna na powyższym zdjęciu. Mam nadzieję, że jej posiadanie spowoduje nie tylko oszczędność wody, ale również naczyń, które Adam tłukł z zaskakująca regularnością podczas zmywania :)



To by było na tyle jeśli chodzi o nasze kuchenno - jadalniane metamorfozy. Pora zabrać się za inne pomieszczenie, np. za robienie zagłówka od łóżka w sypialni. Ale o tym innym razem. A teraz uciekam przerabiać ten rabarbar, który załapał się na zdjęciach na pyszny dżem :)

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 21 czerwca 2012

Życie w błękicie

Mam wrażenie, że ostatnio doba się skróciła. Jakoś tak ciągle brakuje mi czasu i jak widać blog też na tym ucierpiał. Mam jednak nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda. No chyba, że wszyscy wykorzystują wolny czas na oglądanie meczy :)
Obiecałam poprzednio, że pokażę zachodzące w mieszkaniu zmiany, ale nie dzisiaj. Dzisiaj zupełna świeżynka. A to dlatego, że dzisiaj właśnie dotarły do nas nasze wymarzone krzesła. No i zamiast pisać kolejny artykuł do Zwierciadła, robiłam zdjęcia naszego kącika biurowego. Pisałam o nim już kiedyś tutaj wspominając o krześle, które chciałabym tu mieć. No i jest :)


Krzesło jest, jak to się ładnie nazywa, "inspirowane projektem" duetu Eames'ów z 1950 roku. Te produkowane obecnie przez firmę Vitra ze względu na cenę są zdecydowanie poza naszym zasięgiem. I pomyśleć że Eames'owie zaprojektowali je jako 'tanie krzesła dla mas'. Gdyby wiedzieli ile one dzisiaj kosztują, to by się w grobie przewrócili. Ale mi podróba zupełnie wystarczy. Zwłaszcza, że krzesło jest bardzo wygodne, a przecież to właściwie jest najważniejsze. No i kolor jest cudny:) Wybraliśmy metalowe nóżki (a nie drewniane), żeby jeszcze bardziej przełamać sielski styl jaki nadały salonowi m.in. przedwojenna szafa i walizka.



Na biurku pojawiła się jakiś czas temu lampka. Pewnie kiedyś pomyślimy o jakimś bardziej biurowym modelu, ale póki co postanowiłam wykorzystać to, co miałam. Wystarczyło więc dokupić abażur. Zainspirowana kolorami literek w ramce i ptaszkami, które dostałam od Ewy z minty house wybrałam taki:


Na powyższych zdjęciach widać, że za oknem, na balkonie zadomowiły się nasze rowery. Zawisły w pozycji pionowej, żeby zajmować mniej miejsca. Niestety balkon wciąż nie doczekał się należnej mu uwagi z naszej strony i poza kwiatami nic go jeszcze nie zdobi. Ale kiedyś i tu będzie fajnie. Miałam nadzieję, że uporamy się z tym tematem zanim przyjdzie lato, a tu się okazało, że dziś pierwszy dzień lata, a balkon niegotowy. 
I ten okropny kaloryfer pod biurkiem przydałoby się jakoś zasłonić...ech. Dużo jeszcze pracy przed nami. Dobrze, że chociaż kwiatki mamy ładne;)



Miłego dnia!
Marta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...