Jakiś czas temu mój mąż odkrył instagram i mam wrażenie, że obserwuje stanowczo zbyt dużo profili podróżniczych. Ich właściciele co jakiś czas dzielą się fotkami w stylu: na pierwszym planie wnętrze otwartego namiotu, widać śpiwór lub stopy w ciepłych skarpetkach, czasem kuchenkę turystyczną, na której gotuje się kawa; na drugim planie obłędny widok na dziki krajobraz, jakieś góry, doliny, nadmorskie urwiska itp. Adam obserwuje też zapaleńców przerabiających swoje stare busy na bajeranckie campery. Budują w nich wysuwane łóżka, szafeczki, mini kuchnie... Możecie pomyśleć, że takie oglądanie zdjęć jest całkiem nieszkodliwe. O, jakże się mylicie!
Nie, nie mamy campera, ani żadnego zabytkowego VW ogórasa, discovery, ani innego busa, którego dałoby się przerobić na podróżniczy wehikuł. Mamy za to starą skodę kombi, w której po złożeniu tylnej kanapy mieści się dwuosobowy materac.
Tak, dobrze się domyślacie kierunku w jakim zmierza ta opowieść.
Tak, dobrze się domyślacie kierunku w jakim zmierza ta opowieść.
A wszystko zaczęło się od tego, że Adam postanowił wystartować w ultramaratonie górskim Łemkowyna 2018. Trasa biegu prowadzi czerwonym szlakiem łączącym Beskid Niski i Bieszczady. Gdy tylko usłyszałam, że meta jest w Komańczy, wiedziałam, że też chcę jechać. Z tą miejscowością łączą mnie fajne wspomnienia z dzieciństwa (moje pierwsze w życiu harcerskie zimowisko), a poza tym początek października w tej okolicy gwarantuje obłędne, jesienne widoki.
Do Komańczy dojechaliśmy po północy, a o 4 rano Adam wstawał, żeby zdążyć na start. Uznał, że nie warto rezerwować nigdzie noclegu i tym sposobem osiągnęliśmy campingowy level master ;) Całe szczęście, że obok parkingu były całkiem przyzwoite toalety. Czy zmarzłam w nocy pomimo ciepłych ciuchów i grubego puchowego śpiwora? Tak. Czy zrobiłam zdjęcia z kubkiem parującej kawy i górami w tle? Nie. Czy czułam się jak Jack i Rose na Titanicu, gdy totalnie zaparowały nam okna od środka? O tak. Do tego stopnia, że ledwo się powstrzymałam przed pozostawieniem śladu dłoni na szybie. Czy chciałabym to powtórzyć? Hmm... mężu wiem, że to przeczytasz. Następnym razem poproszę pokój z wygodnym łóżkiem, ogrzewaniem i duuużą wanną. I tarasem, na który będę mogła wyjść, żeby zrobić zdjęcie z kubkiem kawy na tle pięknych widoków ;)
Na szczęście w dzień temperatura z 3 stopni wzrosła do 23. Słoneczko pięknie świeciło, ptaki śpiewały, nawet motyle fruwały. O jakże inny był ten weekend od zeszłorocznego początku października, który również spędziłam w Bieszczadach. Wtedy śnieżyca i odmrożone palce, a teraz opalanie na połoninach. Było bosko! Podczas gdy Adam mozolnie pokonywał swoje 70 kilometrów, ja spędziłam dzień na leniwej wędrówce ograniczając się do kilkunastu. Puszcza karpacka przybrała takie barwy, że czasem miałam wrażenie, że las płonie mi nad głową. Gdy zauroczona pięknem przyrody wyszłam na otwartą przestrzeń górskich szczytów, postanowiłam nie ruszać się stamtąd przez kolejnych 40 minut i po prostu podziwiać widoki. Dopełnieniem tego doskonałego obrazka były 3 panie jadące konno, które nagle wyłoniły się tuż obok mnie, a potem pomknęły w dal niczym jeźdźcy Rohanu.
Chciałabym móc pokazać wam to wszystko na zdjęciach, ale czuję, że zdecydowanie brakuje mi umiejętności. Poniższe fotki są jedynie małą namiastką. Niemniej wrzucam je tu, żeby móc za jakiś czas wrócić pamięcią do tego pięknego weekendu.
Przyznaję szczerze, że niespecjalnie lubię jesień. Nie lubię gdy robi się ciemno i zimno. Nie lubię przenikającego wiatru i wciskającej się wszędzie wilgoci. Nie lubię gdy przyroda obumiera. Nie lubię ubierać się na cebulkę. Nie lubię przemoczonych butów...
Na szczęście w tym roku jesień bardzo długo była dla nas łaskawa i prawie mnie przekupiła pogodą i kolorami. Postaram się ją tak zapamiętać i nie dać się jesiennej chandrze i smuteczkom. Mam nadzieję, że wy też będziecie mieli co wspominać (i że wasze przygody są mniej hardkorowe niż camping w samochodzie).
Chociaż patrzę przez okno i zapowiada się, że przed nami już tylko listopad i listopad... i tak aż do kwietnia ;)
Miłego dnia!
Marta
hej przygodo :)
OdpowiedzUsuńpiekna jesień :)
Jeszcze ma być kilka ładnych dni, trzeba czerpać z tego piękna. Potem pogonimy do świąt i zleci. Najgorzej jest po nowym roku, tego czasu najbardziej nie lubię.
OdpowiedzUsuńPiękne foty Marta!