Dzisiaj będzie kilka słów o
metamorfozie. Ale nie wnętrzarskiej, tylko tej życiowej. Ostrzegam, że będę się
tu wywnętrzać. Wszystko dlatego że kilka dni temu miałam urodziny. Znowu. Niby
wydaje się, że poprzednie były całkiem niedawno, ale jednak bardzo dużo w ciągu
tego roku się u mnie wydarzyło. Był okres burzy i naporu. Był okres wybicia się
na niepodległość. Był okres przemian ustrojowych i okres pokoju. Najbardziej
widocznym efektem tegorocznego przemeblowania życia jest dla mnie na pewno zmiana
pracy, ale prawda jest taka, że to jedynie efekt uboczny.
Każdy z nas trafia regularnie na
różne cytaty godne P. Coelho o tym, że żyje się tylko raz, że rzeczywistość,
to nie to co zastajemy, ale to co kreujemy i generalnie każdy jest kowalem
własnego losu. Nie wiem jak was, ale mnie te mądrości wypisywane na tle zdjęć z
romantycznymi widoczkami strasznie frustrują. Bo prawda jest taka, że wszyscy
mamy jakieś ograniczenia – fizyczne, społeczne, finansowe. A to kredyt do
spłacenia, a to rodzice, którymi trzeba się zająć, a to wiecznie chorujące
dzieciaki, itd. Nie da się rzucić wszystkiego,żyć marzeniami i żywić się energią słoneczną (chociaż podobno Stachursky
potrafi).
Tak się jakoś jednak stało, że w
zimie, gdy byłam przemęczona, sfrustrowana, ciągle chora i ogólnie dół i trzy
metry mułu, trafiłam przypadkiem na cytat, który o dziwo do mnie przemówił.
Oczywiście nie umiem go przytoczyć, ale sens był mniej więcej taki: nasze życie
składa się z ograniczonej liczby godzin i należy zadbać o to, żeby w tych
godzinach nie brakowało życia.
I wiecie, zaczęłam się zastanawiać
jak od pewnego czasu wygląda mój typowy dzień, tydzień… i pomyślałam, że już
tak nie chcę. Że zależy mi na tym, żeby każdego dnia mieć chociaż chwilę na
celebrowanie codzienności. Że muszę pomyśleć o swoich potrzebach i zwyczajnie o
siebie zadbać. Że nie mogę mieć ciągle w tyle głowy listy zaległych spraw,
nieuświadomionego stresu, frustracji i wyrzutów sumienia, że odpoczywam zamiast
robić coś „pożytecznego”. Dotarło do mnie, że nie muszę wywracać do góry nogami
całego życia, ale przydałoby się chociaż kilka godzin w innym niż dotychczas
modelu.
Pierwszym krokiem do zmiany było
złożenie wypowiedzenia z poprzedniej pracy. Wysysała ona ze mnie zdecydowanie
za dużo energii, a jednak lubiłam to miejsce i tych ludzi. Myślę, że przeżyłam
coś na kształt żałoby po rozstaniu. Ale metamorfoza, która zaczęła się w mojej
głowie, sprawiła, że nie mogłam już dłużej tam tkwić. No ale co dalej?
Dalej były podróże i kolejny
podprogowy stres. Głos w głowie mówił mi: „kobieto, dorośli i odpowiedzialni
ludzie jak rzucają jedną pracę, to szukają nowej, a nie wydają oszczędności na
podróże. Zwłaszcza jak mają kredyt!”. Pomiędzy wyjazdami narzuciłam sobie znowu
zbyt duże tempo, bo przecież czekała cała lista spraw, na które nie miałam
czasu, gdy spędzałam po 10 godzin w biurze. Odkładane w nieskończoność wizyty u
lekarza pokazały, że nie wszystko jest OK. Znajomi podsyłali mi ogłoszenia o
pracę, pytali co dalej. A ja nie wiedziałam co dalej. Znowu presja. Znowu
stres. Znowu w ciągłym biegu.
I wtedy nastąpił jakiś przełom. Wreszcie
sobie odpuściłam. Pomyślałam, że podróże to nie jakieś fanaberie, ale wykorzystanie
zaległych czterdziestu kilku dni urlopu.
Że to czas spędzony z przyjaciółmi, którego zawsze mam niedosyt i odpoczynek, którego potrzebuje moja głowa. Że
oszczędności zbierałam właśnie po to, żeby móc pozwolić sobie na jakiś okres
bez pracy. Że może nie wiem co chcę dalej w życiu robić i jakiej pracy szukam,
ale wiem czego nie chcę i to w sumie jest już całkiem sporo. Dość śmiało
założyłam, że skoro znajomi teraz podsyłają oferty pracy, to za 2-3 miesiące
też coś się znajdzie. Świadomość, że nie jestem z tym wszystkim sama, że mam
wsparcie i poparcie najważniejszej dla mnie osoby była dodatkowo wyzwalająca.
I tak zostałam na 3 miesiące kurą
domową. I to było doskonałe doświadczenie, które utwierdziło mnie w
przekonaniu, że ten model nie jest dla mnie :) Co prawda
zaczęłam się wysypiać i lepiej odżywiać, ale… Zakupy, pranie, sprzątanie,
gotowanie obiadków - mogę to robić, tylko jeśli mój partner też to robi i takie
zajęcia nie mogą być kwintesencją mojej codzienności. Czułam jak prostują mi się zwoje na mózgu.
I właściwie o to chodziło. Cel został osiągnięty. Na nowo stęskniłam się za
pracą. I gdy pomyślałam, że to już, że wakacje się kończą i naszedł czas, żeby
na poważnie zacząć się rozglądać za nowym wyzwaniem zawodowym, praca mnie
znalazła.
Co przyniesie kolejny rok? Nie wiem,
sama jestem ciekawa. Ten ostatni nauczył mnie, żeby nie bać się zmian. Że ważne
jest życie w zgodzie ze sobą i że wcale nie trzeba rzucać wszystkiego i zostawać
instruktorem surfingu na Bali, żeby mieć poczucie spełnienia. Nie mam już wyrzutów
sumienia, że spędziłam cały wieczór oglądając seriale na netflixie zamiast obrabiać zdjęcia i tworzyć wpisy na bloga. Taki reset też jest
potrzebny. Odzyskałam dawną pewność siebie i otwartość na możliwości pojawiające
się na różnych polach. Ale staram się też asertywnie odmawiać, gdy czuję, że za
dużo tematów zaczyna mnie przytłaczać. Mam nadzieję, że przy kolejnych
urodzinach będę mogła napisać, że codziennie coraz bardziej świadomie buduję
otaczającą mnie rzeczywistość. Życzę sobie tego na równi z tym, żeby nadal było
wokół mnie tyle dobrych ludzi. Żebym miała czas na spotkania z nimi. A
najlepiej na wspólne podróżowanie ;)
A teraz zasypię was zdjęciami,
które zupełnie nie mają związku z tą spowiedzią, którą powyżej napisałam. Ale
jest na nich ogromny urodzinowy bukiet, który dostałam od męża. No i kuchnia
tak jakby posprzątana, a to rzecz godna uwiecznienia ;)
Ten wpis wyszedł mi bardzo osobisty, ale nie mam jakiejś szokującej puenty. Chciałam wam tylko napisać, żebyście nie bali się zmian. Bez nich nie ma rozwoju i nie poznajemy siebie. Czasem wystarczy zmienić coś małego, jakiś jeden element, żeby życie nas mniej uwierało. Warto zaryzykować.
To mówiłam ja - Marta Coelho :)
Miłego dnia!
Ja strasznie boje się podejmować trudne decyzje. Od paru lat już zabieram się za remont kuchnii, ale farby do teraz stoją w garażu. Nie mam odwagi bo boje się, że odstawie to wszystko i kuchnia postoi w remoncie piętnaście lat
OdpowiedzUsuńDobrze jest móc się na chwilę zatrzymać. Dla mnie to ciężki rok, wiele pogrzebów, które uświadomiły mi jak kruche jest życie. I jeśli tylko możemy coś dla siebie zrobić, by, jak piszesz, mniej uwierało - to warto. Tak bardzo warto !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło Martuś..
Mam za sobą podjęcie decyzji o zamknięciu firmy która, generowała straty, a przed sobą szukanie dla siebie zajęcia, już kilka razy zostałam sprowadzona na ziemię. Ale na pytanie czy była to słuszna decyzja odpowiem na 100% tak.Zgadzam się z Tobą bez zmian nie ma rozwoju, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńp.s czy rolety bambusowe były robione na wymiar? szukam dość długo firmy, która wykona takie jak Twoje
Piękny tekst, piękne zdjęcia - cały Twój przekaz też do mnie w pewien sposób trafił. Życie jest jedno, trzeba z niego wyciągnąć jak najwięcej :)
OdpowiedzUsuńPo tym roku będę potrzebowała takiego całkowitego przestawienia, zmiany trybu życia bo się wykończę. Może zrobię przy tym mały remont, jak robić zmiany to na całego :D
OdpowiedzUsuńNaprawdę pięknie to wygląda :D Duuuży talent ;D
OdpowiedzUsuńBardzo wartościowy wpis,przyjemnie się go czytało, dobry pomysł z tym przestawieniem się, może przynieść Ci same dobre rzeczy. Wnętrze też schludzie, ładnie wykończone. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWartościowy artykuł. Czasem warto zatrzymać się i pomyśleć. Natomiast jeśli chodzi o mieszkanie, bardzo ciekawie zaaranżowane.
OdpowiedzUsuń