piątek, 25 lutego 2011

Niekończąca sie opowieść

"Opiekunką" naszego kredytu, jest pani Joanna, która gdy do mnie dzwoni, zwykle mówi: "Dzień dobry pani Martuniu, tu Aśka z PKO". Na początku byłam lekko zaskoczona tą formą, ale w sumie to nawet miłe, bo sprawia, że kontakt jest mniej formalny i łatwiejszy. Niestety w tym tygodniu pani Joanna jest na urlopie. Co za tym idzie, formalności związane z zakupem mieszkania znowu utknęły.
Pilnie potrzebujemy poprawionych dokumentów z banku, żeby móc z nimi pójść do notariusza. Pod nieobecność naszej "opiekunki" miała je przygotować niejaka pani Iwona. Miała dzwonić w poniedziałek, żebyśmy je odebrali. Miała, ale nie przygotowała i nie zadzwoniła. A jak my do niej dzwonimy, to albo nie odbiera, albo jest zajęte. Pozostaje nam więc tylko cierpliwie czekać na powrót pani Joanny i liczyć na to, że kiedyś się uda. I tak, kolejny tydzień zmarnowany, a mieszkanie nadal nie jest nasze.

Ale, żeby post nie był zbyt pesymistyczny, uroczyście informujemy, że wybraliśmy kafle na podłogę do kuchni. Po wielu godzinach namysłu zdecydowaliśmy się na szare Brusch Grigio. Mamy nadzieję, że będa dobrze się prezentować w naszej baaardzo słonecznej kuchni. Zdjęcie, jak zwykle, nie w pełni oddaje rzeczywistą kolorystykę. Aż się dziwię, że są ludzie, którzy tylko na podstawie zdjęć kupują płytki przez internet.


Dzisiaj przyjeżdżają również drzwi do łazienek wiec pan Zdzisio przez najbliższy tydzień nie będzie się nudził. Nie pokażę tutaj tak od razu, jakie drzwi wybraliśmy, żeby była mała niespodzianka.
W mieszkaniu widać pierwsze zmiany. Układanie kafli na ścianie w łazience jest już właściwie skończone. Układanie tych na ścianie w kuchni trwa. Adam nadal dzielnie walczy z elektryką i hitami lecącymi w radio Zet, którego pan Zdzisław słucha namiętnie.

A propos. Pan Zdzisław odmówił zostania gwiazdą i chowa się, gdy tylko wyciągam aparat. Ciągle się dziwi, po co mi tyle zdjęć tego rumowiska:)

Miłego dnia!
Marta

środa, 23 lutego 2011

Może być już tylko lepiej

Mieszkanie wygląda, jakby przeszło przez nie niszczycielskie tornado. A to nie żadna Catrina, tylko pan Zdzisław i Adam. Wszystko, czego chcieliśmy się pozbyć, zostało już rozwalone. Wywieźliśmy kontener gruzu. Szafki i boazeria też już zniknęły z balkonu. Zostaną puszczone z dymem w kominku i ogrzeją kaloryfery i wodę. Wreszcie będzie nich jakiś pożytek.
Adam dzielnie walczył z wymianą elektryki kując bruzdy, wymieniając kable, obsadzając puszki, itp. Efekty widać poniżej.




Pan Zdzisio w oczekiwaniu na kafelki, rozprawił się z kuchnią i niechcianym słupkiem. Teraz mamy w mieszkaniu wielki openspace. I nawet mogłoby tak zostać, gdyby nie to, że potrzebujemy więcej miejsca do przechowywania. W miejscu dawnego wejścia do kuchni powstanie spiżarka. Taki dodatkowy schowek bardzo nam sie przyda, a jednocześnie zasłoni kuchnię przed wścibskimi sąsiadami, listonoszem i innymi zaglądaczami. Lepiej, żeby gary nie waliły po oczach od samego wejścia.




Teraz najpilniejsze sprawy to zakup kafli na podłogi, wymiana okna w kuchni i obsadzenie drzwi do łazienki i wc. Kafli nadal nie wybraliśmy. Drzwi jeszcze nie dotarły, ale powinny być w tym tygodniu. Gorzej z oknem. Facet, z którym rozmawialiśmy powiedział, że ma teraz tyle zleceń, że nie ma czasu nawet go wymierzyć, a co dopiero montować. I tu pojawia się pytanie: kto wymienia okna w taki mróz!?
Pan Zdzisio zaczął wczoraj układać kafelki w łazience. Gdy został z Adamem sam na sam, zadał retoryczne pytanie: "To układanie w cegiełkę, to żona wymyśliła?" No cóż, Adam mógł tylko przytaknąć. Pan Zdzisław jest trochę niepocieszony, że kupiliśmy płytki ze ściętymi brzegami, ponieważ przy układaniu w cegiełkę, tych obciętych w połowie kafelków nie da się położyć idealnie na równi z tynkiem i zmysł estetyczny pana Zdzisia bardzo cierpi z tego powodu. Mój trochę też, ale nic na to nie poradzimy więc lepiej się nie przejmować:)

Miłego dnia!
Marta

poniedziałek, 21 lutego 2011

Od przybytku głowa nie boli

Podobno. Ale czy napewno? Jesteśmy teraz na etapie kupowania kafelków do kuchni i łazienki. Gdybyśmy szukali czegoś w kolorach wanilii, beżu, brązu i ewentualnie przełamanych brązem odcieni pomarańczowego, głowa z pewnościa by nas rozbolała. Wybór tych odcieni jest OGROMNY. W każdym sklepie tysiące wzorów i rozmiarów, o rozpiętości cen nie wspominając.

Nas niestety głowa boli z zupełnie innego powodu. Wymyśliliśmy sobie, że nie chcemy mieć łazienki beżowo-czekoladowej, jak 90% Polaków, tylko szarą. No i tu zaczynają się schody. Gdybyśmy budowali bunkier, albo chociaż rodzinny grobowiec, to pewnie coś by się znalazło. Są też kafle, które wyglądają jak brudne płyty chodnikowe i takie z nutką zgniłej zieleni, jakby grzyb na tym rósł. Przyznacie, że nie brzmi zachęcająco. I równie nieciekawie wygląda. Wybór kafli w odcieniach szarości jest znikomy i naprawdę nie wiem, czy znajdziemy coś odpowiedniego na podłogę w łazience.

Wiemy już za to, jak będą wyglądały okolice wanny. Kojarzycie płytki jakimi wyłożone są stacje paryskiego metra? Nie? To może skojarzenie Adama będzie Wam bliższe: szalet miejski? Albo jeszcze inne: rzeźnia?
Wybraliśmy płytki odrobinę retro, czyli białe, wypukłe cegiełki Vives Mugat Blanco. Na ścianie prezentują się tak:


Różowe dodatki raczej sobie darujemy, chociaż z bólem serca:)
Te same płytki znajdą się koło umywalki w ubikacji.

Podjeliśmy również decyzję dotyczącą kafelków na ścianie w kuchni. Ponieważ szafki będą białe i proste, postanowiliśmy dla kontrastu zrobić ciemniejsze i trochę pstrokate ściany. A właściwie przestrzeń pomiędzy szafkami na jednej ścianie. Tu planujemy płytki Merlin Grafito.


To zdjęcie niestety niezbyt dobrze oddaje kolor. Płytki są szaro-brązowe, a kreski bardziej beżowe. W kuchni oczywiście też mamy problem z podłogą. Jakoś nie możemy się na nic zdcydować i pewnie zakup będzie dość spontaniczny.

Tymczasem odejdźmy na chwilę od glazurniczych rozważań. Kilka osób spytało mnie, kim jest tajemnicza postać, która pojawiła się na jednym ze zdjęć w poprzednim poście. Śpieszę więc z wyjaśnieniami. Osobnik zamaskowamy przeze mnie niczym szpieg z krainy deszczowców (jeśli ktoś woli bardziej współcześnie: niczym agent CBA) to pan Zdzisław we własnej osobie. Nie ośmieliłam się poprosić o zgodę, na zaprezentowanie jego oblicza masom i tym samym uczynienie z niego celebryty wśród złotych rączek. Poza tym nie byłoby to w moim interesie. Jeszcze ktoś, kto również planuje remont, rozpoznałby go na ulicy i podkupił, a my zostalibyśmy z całym tym bajzlem sami. Przerażająca wizja! Ponieważ nie mogę do tego dopuścić, wygląd pana Zdzisia musi pozostać tajemnicą. Wy co najwyżej możecie go sobie wyobrazić. Tatuaż na ręku może zasugerować w jakim kierunku powinny iść Wasze myśli:)

Miłego dnia!
Marta

sobota, 19 lutego 2011

Miało być tak pięknie

A wyszło jak zwykle. Czyli mieszkanie nadal nie jest nasze. W wielkim skrócie - nasz wspaniały bank, jako warunek uruchomienia kredytu zażądał specjalnych zapisów w akcie notarialnym. A pan notariusz powiedział, że takich zapisów nie podpisze. No i dupa. Całe szczęście, że kupujemy mieszkanie od fajnych ludzi, z którymi można się bez problemu dogadać, bo inni to już chyba by nam podziękowali. I pomyśleć, że bierzemy kredyt tylko na 1/3 ceny mieszkania i wydawałoby się, że wszystko powinno pójść szybko, sprawnie i bez problemów.

Za to pan Zdzisław idzie jak burza. Sami zobaczcie. Tak wyglądało mieszkanie po 3 dniach od rozpoczęcia remontu.


Na tym zdjęciu w całej okazałości prezentują się szafki w przedpokoju. To cud, że przez tyle lat nie zleciały nikomu na głowę. Na długości półtorej ściany były przykręcone jedynie czterema wkrętami, na dodatek do sufitu. Ich konstruktor chyba nie wiedział, co to grawitacja.
Wewnętrzne drzwi wejściowe też wymieniamy. Te, wyglądające na obite kołdrą i ceratą, jakoś nie bardzo komponują się z moją wizją tego pomieszczenia.



Wyleciała boazeria z przedpokoju i metalowe framugi drzwi. Po zdjęciu żółtych dech, naszym oczom ukazała się widoczna na zdjęciu dziura w ścianie. Ot taki pomysł budowniczych bloku. No bo po co zamurowywać piony, skoro można je zakryć boazerią. I komu przeszkadza, że hula tam wiatr, przecież to naturalna wentylacja. Jak się przyjrzycie, to na planie mieszkania zamieszczonym w poprzednim poście zobaczycie, że w tym miejscu nigdy nie było ściany.
No i oczywiście koniecznie "podziwiajcie" szafki. Uwierzycie, że poprzedni właściciele kupując to mieszkanie musieli za nie dopłacić dodatkowe pięć tysięcy złotych?! Tak sobie myślę, że my to chyba jesteśmy kompletnymi ignorantami, skoro nie potrafimy docenić ich piękna.




W łazience zniknęły... właściwie wszystko zniknęło:) Tylko kaloryfer został, ale jak skończy się sezon grzewczy, również z nim się rozprawimy i przesuniemy go w inne miejsce.


Z toalety też nic nie zostało. Pozbyliśmy się boazerii, kafelków i szafki pod umywalkę, która stanowiła komplet z szafami w przedpokoju.



Na tych zdjęciach kuchnia jeszcze nie zdemolowana, ale niech to Was nie zmyli. Wszystko tu będzie wyglądało inaczej. Ale o tym innym razem.

Miłego dnia!
Marta

czwartek, 17 lutego 2011

Wyrok zapadł... 15 lat

Po trzech miesiącach walki z biurokracją, papierologią i niedoinformowaniem panującym w polskich bankach udało się. Wczoraj podpisaliśmy umowę i staliśmy się "szczęśliwymi" posiadaczami kredytu. Dzisiaj wizyta u notariusza, potem jeszcze pewnie kolejne dwa tygodnie załatwiania niezbędnych dokumentów i będziemy mogli w końcu powiedzieć, że mieszkanie jest nasze.
Myślę, że to dobra pora, aby pokazać, co tak naprawdę kupiliśmy. Mieszkanie było w dobrym stanie, ale wymagało liftingu, zwłaszcza łazienka i ubikacja. Zdecydowaliśmy sie więc iść na całość i zrobić remont prawie generalny, aby urządzić je tak, jak sobie wymarzyliśmy.
Całość przedstawiała się tak.


Poprzedni właściciele - wyburzyli ścianę pomiędzy kuchnią i średnim pokojem zostawiając słupek od strony przedpokoju, na którym trzymały sie wątpliwej urody szafki-pawlacze.

Żółta boazeria w przedpokoju... już jej nie ma. I szafek też:)

Tu będzie nasza jadalnia. Okna wychodzą na południe i mieszkanie jest dzięki temu bardzo jasne.

Kuchnia będzie w zdecydowanie bardziej skandynawskich klimatach.

To największy pokój w mieszkaniu. Z niego wychodzi się na balkon. Tu będzie nasz salon.

A na deser łazienka i ubikacja. Teraz zrozumiecie, dlaczego zdecydowaliśmy sie na remont:)
W łazience na wszystkich ścianach królowały różowawe kafelki z lat 80-tych i fikuśne kafelkowe półeczki. A umywalka była zawieszona tylko troszkę powyżej moich kolan.

No cóż, łososiowa boazeria i brązowawe kafelki z lat 80-tych z motywem a la kropelki wody - tego juz było za dużo. Zdjęcie nie oddaje prawdziwych kolorów tego pomieszczenia.

Tak było, ale prawie już o tym nie pamiętamy, bo wiele z tego nie zostało. Postaram sie w końcu zgrać zdjęcia z aparatu i w następnym poście pokazać postępy prac remontowych. A właściwie postępy w demolce:)

Miłego dnia!
Marta

środa, 16 lutego 2011

Więc chodź, pomaluj mój świat...

... najlepiej na szaro i biało. Do tego drewno i gotowe. Takie kolory planujemy w łazience. Na razie gruz się ściele gęsto i do malowania jeszcze daleko, ale cel został wyznaczony. O szczegółach rozmieszczenia kolorów opowiem innym razem. Dzisiaj pokażę Wam naszą inspirację. Poniższe zdjęcie dość dobrze oddaje kolorystykę jaką sobie wymarzyliśmy.

zdj. http://www.styleroom.se/

Miłego dnia!
Marta

niedziela, 13 lutego 2011

W oczekiwaniu na wiosnę

Zima nigdy nie była moją ulubioną porą roku. Już nie mogę się doczekać, kiedy się skończy. Jestem zdecydowanie ciepłolubna, ale przyznaję, że nawet zima czasami bywa piękna.





Miłego dnia!
Marta

środa, 9 lutego 2011

Gotowi? Start!

Dziś zaczynamy remont  nowego, wymarzonego mieszkania, a ja rozpoczynam nadawanie relacji wraz z foto story. A ponieważ urządzanie wnętrz to nie jedyna moja pasja, uprzedzam, że różne inne stwory też mogą się tu pojawić. Jednak na początek trochę historii, aby utrwalić miłe wspomnienia.

Ostatnie trzy lata spędziliśmy w bardzo przytulnej kawalerce na warszawskim Żoliborzu. Określenie przytulna jest tu jak najbardziej na miejscu, nie tylko ze względu na jej klimat. Miała ona 18,6 m2 i mieszkając w dwie osoby trzeba się było często przytulać. Czyli coś w sam raz dla młodego małżeństwa :) 
Śmiem twierdzić, że urządzenie tego mieszkanka uczyniło z nas prawdziwych mistrzów logistyki i planowania co do centymetra. Wyobraźcie sobie miny sprzedawców, gdy wyciągałam w sklepie miarkę, mierzyłam coś, co chciałam kupić, po czym ze smutkiem oznajmiałam, że niestety dziękuję, bo jest o 2 cm za szerokie!
Na szczęście udało się, głównie dzięki zdolnościom mojego męża, który pod pozorem samodzielnego robienia niektórych mebli wzbogacił znacznie swoją kolekcję narzędziowych przydasiów. Nie ma to jak dobra motywacja :)

A oto, co udało nam się stworzyć:



Lodówka nie zmieściła się w kuchni więc ukryliśmy ją w... szafie.



Szafa nie mogła mieć "normalnych" drzwi, bo po rozłożeniu łóżka nie dałoby się ich otworzyć i swobodnie przejść. Z tego samego powodu są zasłonki na szafkach w kuchni.


Uwierzycie, że w tym mini przedpokoju w sezonie stały jeszcze dwa rowery?!



Kanapa w rzeczywistości miała kolor malinowy.




A już wkrótce pierwsze zdjęcia i historie związane z remontem naszego nowego lokum.

Miłego dnia!
Marta
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...